sobota, 10 grudnia 2016

ZWIERZĘTA NOCY / NOCTURNAL ANIMALS



 
Reżyseria: Tom Ford
Scenariusz: Tom Ford
Zdjęcia: Seamus McGarvey
Muzyka: Abel Korzeniowski

Premiera: 18 listopada 2016 r. (Polska), 2 września 2016 (Świat)
Obsada: Amy Adams, Jake Gyllenhaal, Michael Shannon, Aaron Taylor-Johnson, Laura Linney
Produkcja: USA

Czas trwania: 1 godz. 55 min.

Ocena: 8/10


Drugi film Toma Forda, amerykańskiego projektanta mody pracującego najpierw dla domu mody Gucci, następnie dla Yves Saint-Laurenta. Jako reżyser filmowy zadebiutował w 2009 roku filmem Samotny mężczyzna z Colinem Firthem i Julian Moore w rolach głównych. Poruszył wówczas kwestię samotności jaka uderzyła w uniwersyteckiego profesora po stracie kochanka (w roli profesora - Firth, trochę moim zdaniem stylizowany na Saint-Laurenta, być może to tylko kwestia oprawek).
 
Colin Firth / Samotny mężczyzna
Ford napisał wówczas scenariusz i był producentem. Kameralny dramat, wysmakowany estetycznie zyskał uznanie krytyków i widzów. Po siedmiu latach projektant mody (dziś na własne konto) wrócił do kina także przenosząc na ekran swój tekst. Zwierzęta nocy równie dobrze mogłyby mieć tytuł Samotna kobieta. Właścicielka galerii Susan Morrow (Amy Adams) żyjąca w małżeństwie z bogatym biznesmenem dostaje pocztą niepublikowany egzemplarz powieści. Autorem jest pierwszy mąż, Tony Hastings (Jake Gyllenhaal), którego porzuciła kierując się czysto racjonalnymi pobudkami. Strach przed życiem z początkującym pisarzem i zakodowane podświadomie wartości przejęte z domu rodzinnego, najpierw wypierane, potem pod wpływem tzw. prozy (nomen omen) życia biorą w końcu górę nad uczuciem. Uczuciem, które wraca podczas lektury czytanej powieści. Sprezentowana książka okazuje się brutalną opowieścią o rodzinie, która zostaje napadnięta przez bandę zwyrodnialców na pustkowiach Teksasu. Pisarz metaforycznie dokonuje aktu zemsty. Film rozgrywa się na trzech płaszczyznach. W teraźniejszości, gdzie w zasadzie występuje tylko główna bohaterka i jej obecny mąż. Widzimy obrazy z czytanej przez Susan książki, co stanowi zasadniczą najbardziej obszerną część filmu. Plus retrospekcje, w których widzimy m.in zdarzenia z wspólnego życia Susan i Tonego, oraz mocno zarysowaną postać matki protagonistki (genialna, demoniczna niemal Laura Linney), wypowiadającej prorocze słowa : - Każda kobieta w końcu staje się kopią swojej matki. 
 
Laura Linney
 
Więcej szczegółów nie zdradzę. To film o złych wyborach, ich konsekwencjach kładących się cieniem na całym życiu. O tym jak zabójcza może być nuda dla związku i o tym, że za wszystko przyjdzie pora zapłacić. Mieszanka dobrego, niełzawego melodramatu i ostrego thrillera. Lekka krytyka blichtru i dominacji świata materialnego nad duchowym. Tom Ford jest wszak częścią świata, który czerpie profity z życia, projektuje dla bogatych samemu należąc od dawna do tej grupy. Potrafił się zdobyć tutaj na spojrzenie z dystansu. Na ile świadomie wypełnił taką treścią swój obraz? Czy to tylko jeden z elementów spinający po prostu od strony psychologicznej scenariusz, nie wynikający wcale z głębszych przemyśleń autora? Nie mnie oceniać. Wyszło naprawdę nieźle. Pomijając będącą w świetnej formie Amy Adams (super występ również w tegorocznym Nowym początku) i nie schodzącego nigdy poniżej wysokiego poziomu Gyllenhaala, mamy tu genialne role drugoplanowe. Oprócz wyżej wspomnianej Linney jest także bardzo naturalny, mocno zaznaczający swoją obecność Michael Shannon (szeryf z filmowej powieści) oraz wyrazisty lecz nieprzerysowany Aaron Taylor-Johnson w roli psychopaty. Zaznaczę jeszcze, że Ford porusza się tutaj sprawnie w kilku gatunkach i w różnych stylizacjach. Wysublimowana, stonowana w nastroju część dziejąca się w teraźniejszości i brudna, dzika, podszyta niepewnością atmosfera powieściowej części filmu. Wszystko to zilustrowane niezłą muzyką polskiego kompozytora - Abla Korzeniowskiego, któremu być może ten film otworzy szerzej wrota Hollywood. Opowieść warta zobaczenia, niejeden znajdzie tam coś z siebie. A! Nie da się zapomnieć również otwierającej sceny filmu pokazującej starsze, otyłe kobiety tańczące nago w zwolnionym tempie niczym striptizerki. Są częścią performansu mającego miejsce w galerii Susan. To co jest uważane za piękne i estetyczne jest wynikiem manipulacji? 
 
Zwiastun:
 

piątek, 9 grudnia 2016

NOWY POCZĄTEK / ARRIVAL




Reżyseria: Denis Villeneuve
Scenariusz: Eric Heisserer
Zdjęcia: Bradford Young
Muzyka: Jóhann Jóhannsson

Premiera: 11 listopada 2016 r. (Polska), 4 września 2016 (Świat)
Obsada: Amy Adams, Jeremy Renner, Forest Whitaker
Produkcja: USA

Czas trwania: 1 godz. 56 min.

Ocena: 6/10


To mógł być dużo lepszy film. Inaczej: gdyby nie zakończenie i niektóre oklepane rozwiązania, tak typowe dla amerykańskiej kinematografii, to byłby dużo lepszy film. Oceniając obraz Denisa Villeneuve'a na kolejnych poziomach tj. zdjęcia, muzyka, gra aktorska i stworzony dzięki temu rewelacyjny klimat, ciężko do czegokolwiek się przyczepić. Także fabuła (pomijając zakończenie) nosiła w sobie duży potencjał. Niby jest to film science-fiction, lecz bez spektakularnych efektów specjalnych, co akurat zapisuję na plus. Często dzieje się tak, że z braku treści uwagę widza odwraca się fajerwerkami. Nie jest to mój ulubiony gatunek filmowy, lecz nie zapominam, że wydał on z siebie takie arcydzieła jak choćby: 2001: Odyseja kosmiczna czy Blade Runner. Spora liczba recenzentów pisze peany na cześć nowego obrazu Villeneuve'a. Uważam, że zrobił lepsze filmy wcześniej (Sicario, Labirynt). Nowy początek nie jest tragiczny, żeby nie było, że nic mi się nie podobało. Wcale również nie uważam, że potencjał, o którym wspomniałem wcześniej został zmarnowany. Film jest w pierwszej części raczej mroczny i dość pesymistyczny. Muzyka stworzona przez islandzkiego kompozytora potęguje posępny wydźwięk filmu. Teraz trochę o fabule. W kilku miejscach na świecie (m.in. USA, Chiny, Francja, Rosja) zawisły nad ziemią potężne statki kosmiczne. Nikt nie wie w jakim celu obcy pojawili się nad naszą planetą. Brak możliwości porozumienia z kosmitami powoduje, że do głównej bohaterki, lingwistki (Amy Adams) zgłaszają się służby specjalne z prośbą o podjęcie próby nawiązania kontaktu z przybyszami. Film można nazwać kameralnym. Zamiast widowiskowych scen, wybuchów, walki, mamy tu ukazany mechanizm strachu przed obcym, przed nieznanym. Czy w obliczu globalnego zagrożenia będziemy się w stanie zjednoczyć? Ukazuje  problemy z porozumieniem nie tylko z kosmitami, ale również pomiędzy ludźmi. Jaką barierę nakłada na nas język? Poruszona zostaje również kwestia czasu jako kolejnego wymiaru. Na to wszystko w retrospekcjach nałożona jest osobista tragedia głównej bohaterki (Amy Adams bije tutaj aktorsko na głowę wszystkich partnerów, nawet solidnego jak zawsze Whitakera). Villeneuve nakręcił melancholijny w sumie film, w którym postawił kilka pytań. Nie jest to wydmuszka. Zatem pomimo kręcenia nosem na początku i tak polecam. Warto.


czwartek, 8 grudnia 2016

SŁUŻĄCA / Ah-ga-ssi




Reżyseria: Park Chan-wook
Scenariusz: Jeong Seo-Gyeong, Park Chan-wook
Zdjęcia: Chung Chung-hoon
Muzyka: Jo Yeong-wook

Premiera: 04 listopada 2016 r. (Polska), 16 maja 2016 (Świat)
Obsada: Kim Min-hie, Kim Tae-ri, Ha Jung-woo, Jo Jin-woong, Kim Hae-suk, Moon So-ri, Lee Dong-hwi
Produkcja: Korea Południowa

Czas trwania: 2 godz. 24 min.

Ocena: 8/10


Quentin Tarantino po obejrzeniu filmu Park Chan-wooka Oldboy miał podobno powiedzieć, że to bardziej tarantinowski film niż wszystkie, które sam do tamtego czasu zrobił. Oglądając Służącą kilka razy pomyślałem o cytowanym amerykańskim reżyserze. Zastrzec trzeba, że nie miałem poczucia plagiatu, kopiowania czy nawet cytowania. Natomiast atmosfera, sposób narracji, tematyka zmuszały do porównań. Trylogia zemsty (Pan Zemsta 2002, Oldboy 2003, Pani Zemsta 2005) Chan-wooka nasuwała na pewno skojarzenia z motywami krwawego odwetu jakich w filmach Tarantino nie brakuje (choćby Kill Bill gdzie czerpano z kolei pełnymi garściami z kina azjatyckiego). Dziś ciężko w popularnych gatunkach filmowych o oryginalność. Pozostaje postmodernistyczna zabawa w cytaty, mieszanie gatunków i wymyślanie coraz bardziej skomplikowanych historii. 
Park Chan-wookowi utkanie mocno zakręconej fabuły w Służącej wyszło bardzo dobrze. Jest kilka zwrotów akcji o 180 stopni, mylenie tropów, postaci okazują się często zupełnie kimś innym niż myśleliśmy. Nie da się w zasadzie opisać fabuły tego filmu na potrzeby recenzji, żeby nie zepsuć zabawy przyszłym widzom. Akcja osadzona jest w latach trzydziestych XX wieku w Korei. Oszust angażuje do swojej roboty dziewczynę. Chce rozkochać w sobie młodą Japonkę, mieszkającą z wujem, a potem przejąć ich majątek. Dziewczyna ma za zadanie zatrudnić się jako służąca i pomóc mu w tym zadaniu. Wychodzi z tego trójkąt miłosny, z wujem o nietypowych upodobaniach w tle. Więcej zdradzać nie można. Mamy tu film kostiumowy z dużą dbałością o detale. Ponadto kino erotyczne, zmysłowe, nie wulgarne, choć perwersji nie brakuje. Świat dominacji mężczyzn i podjęta przez kobiety próba wyzwolenia. Czy udana, to już sami sprawdźcie. Znów pojawia się ulubiony chyba wątek Chan-wooka - zemsta. To wszystko sfilmowane w starym stylu, bardzo plastycznie. Nie jest to nowoczesny teledysk. To wolno prowadzona opowieść z zaznaczonymi rozdziałami. Każda część przynosi zaskoczenie. Nie ma tu niepotrzebnych dłużyzn, wszystko jest zaplanowane, buduje mroczny nastrój obrazu. Wspólna z Tarantino narracja, to jest bardzo delikatnie przymrużone oko, ale bez zmiany w tandetny komiks. Wszystko przyprawione jest idealnie. Wyszedł przewrotny thriller. Polecam.

Zwiastun:

 

poniedziałek, 5 grudnia 2016

PRZEŁĘCZ OCALONYCH / HACKSAW RIDGE





Reżyseria: Mel Gibson
Scenariusz: Robert Schenkkan, Andrew Knight
Zdjęcia: Simon Duggan
Muzyka: Rupert Gregson-Williams

Premiera: 04 listopada 2016 r.
Obsada: Andrew Garfield, Sam Worthington, Luke Bracey, Teresa Palmer, Hugo Weaving, Vince Vaughn
Produkcja: Polska

Czas trwania: 2 godz. 11 min.

Ocena: 5/10


Po dziesięciu latach Mel Gibson znów reżyseruje. Kino wojenne z epoki Drugiej Wojny Światowej. Pacyfik. Jest monumentalnie, sentymentalnie, patetycznie. Główny bohater, który powodowany zdarzeniem z dzieciństwa (bójka z bratem) wyrzeka się na całe życie przemocy, w obliczu przystąpienia USA do działań wojennych, idzie w ślady brata i wstępuje do armii. Przy czym odmawia noszenia broni, chce zostać sanitariuszem. Wyszydzany i poddany licznym próbom zniechęcenia do wojaczki (tradycyjnie jak w tego typu filmie, najpierw liczne sceny z obozu szkoleniowego), w końcu wygrywa dzięki silnemu charakterowi i wierności wyznawanym zasadom. Dostaje się na front gdzie dokonuje iście nieprawdopodobnego, bohaterskiego wyczynu. Nie kpię absolutnie. Chcę jedynie wykazać, jak schematyczny jest ten obraz. Sprawnie nakręcony lecz nie zaskakujący. Może jedynie tym, że film opowiada historię, która zdarzyła się naprawdę. Tyle, że na sposób typowy dla Hollywood. Na ile opowieść Gibsona jest zbieżna z faktami, ciężko powiedzieć, choć w sieci można trochę  znaleźć na ten temat i raczej wszystko się zgadza. Jest też trudne dzieciństwo bohatera. Ojciec - weteran Pierwszej Wojny Światowej, zaglądający do kieliszka. Jednak, gdy nadchodzi dzień próby i trzeba pomóc synowi, po latach zwalcza swoje słabości, czyli wszystko po amerykańsku. Jako film dla młodej publiczności, na pewno się broni, lekcja historii, podstawowe wartości, imponderabilia, itd. Dla widza oczekującego od kina czegoś zaskakującego, świeżego - nic nowego. Wszystko po staremu, Panie Gibson. Wbija za to w fotel cała sekwencja batalistyczna. Kilkadziesiąt minut bitwy o Okinawę. Przypomina się od razu Szeregowiec Ryan Spielberga i pokazane tam lądowanie na normandzkiej plaży. Tu Gibson też daje popis - ile fabryka (snów) pozwala. Technika poszła do przodu przez te lata, więc i wojenna rzeźnia jest jeszcze bardziej namacalna. Sala kinowa zamienia się w pole bitwy. Obejrzeć mimo wszystko można, a dla wielbicieli gatunku chyba pozycja obowiązkowa.


piątek, 11 listopada 2016

JESTEM MORDERCĄ





Reżyseria: Maciej Pieprzyca
Scenariusz: Maciej Pieprzyca
Zdjęcia: Paweł Dyllus
Muzyka: Bartosz Chajdecki

Premiera: 04 listopada 2016 r.
Obsada: Mirosław Haniszewski, Arkadiusz Jakubik, Agata Kulesza, Magdalena Popławska, Karolina Staniec, Piotr Adamczyk, Michał Żurawski, Tomasz Włosok, Cezary Kosiński
Produkcja: Polska

Czas trwania: 1 godz. 57 min.

Ocena: 8/10


O sprawie Zdzisława Marchwickiego, domniemanego wampira z Zagłębia, seryjnego zabójcy kobiet Maciej Pieprzyca zrobił w 1998 roku film dokumentalny. Zatytułował go Jestem mordercą. 



Film ujawniał mechanizm, który posłał prawdopodobnie niewinnego człowieka na szubienicę. Piszę prawdopodobnie, bo nawet jeśli był winny to nikt mu tego nie udowodnił. Nie było ani jednego materialnego dowodu na to, iż Marchwicki popełnił choć jedno morderstwo z tych, które znalazły się w akcie oskarżenia. Zadziałało karierowiczostwo, strach i chęć zysku. Niebagatelne znaczenie miał fakt, iż jedną z ofiar była siostrzenica Edwarda Gierka.
Prokurator, który oskarżał w latach 70-tych, występujący po ponad dwudziestu latach przed kamerami nadal nie miał żadnych wątpliwości. Snuł jakieś swoje teorie uzasadniające, jego zdaniem, winę oskarżonego. W tym samym tonie wypowiadał się również milicjant kierujący grupą śledczą powołaną do ujęcia wampira. Głównymi świadkami były: żona Marchwickiego, silnie zmotywowana przez ustanowioną wysoką nagrodę pieniężną za informację o sprawcy oraz mocno niedowidząca starsza kobieta, która przeżyła atak rzekomego wampira. Większość pozostałych osób pojawiających się w dokumencie ma albo wątpliwości co do winy Marchwickiego, albo zdecydowanie wierzy w jego niewinność. W tym dorosłe dzieci, które kiedyś przez matkę zostały zmuszone do obciążenia ojca na procesie.
Po latach Maciej Pieprzyca nakręcił fabułę opierając scenariusz na tej historii. Wyszedł z tego wszystkiego świetny film gatunkowy osadzony w doskonale odtworzonych realiach środkowego PRL-u. Ta sztuka, tj. przywołanie na ekran atmosfery tamtych czasów udała się ostatnio kilku twórcom, najlepsze przykłady to Bogowie, 80 milionów czy Dom zły. Genialnie znalazł się w tym wszystkim, moim zdaniem, grający główną rolę Mirosław Haniszewski (milicjant kierujący śledztwem). Stopniowa przemiana bohatera  nie jest ukazana jak w czytance szkolnej. Choć jego postępowanie napawa widza czasem obrzydzeniem, to jednak rozumiemy z czego to wynika. System totalny (choć trzeszczący już w zawiasach) sam w sobie prowokował pewien typ zachowań. Wyhodował różne odmiany Piszczyków. Wykrywalność przestępstw stała, według oficjalnych danych, na poziomie 90 procent. Nikt i nic nie mógł tego zmienić, tak samo jak nie istniały oficjalnie rzeczy, które mogłyby świadczyć o tym, że organa władzy popełniły błąd. System z kolei wynagradzał  w różny sposób osiągnięcia, którymi władze mogły się powszechnie chwalić. Dodatkowo kusił wiernych trudno dostępnymi dobrami materialnymi. Posłuszni robili kariery. To wszystko podane w zgrzebnym anturażu. Dym papierosowy snuje się niemal po sali kinowej, wódka leje się często. Pomimo, że sama historia może być części widzów znana, to jednak dzięki aktorom (świetne role drugoplanowe i epizody) i zgrabnie poprowadzonej opowieści ogląda się to z dużym zainteresowaniem.  Świetnie napisane dialogi i doskonałe zdjęcia.  Arkadiusz Jakubik i Agata Kulesza  (oskarżony i jego żona) to klasa sama w sobie. Cieszę się również bardzo z udanej roli Piotra Adamczyka, bo dla mnie ten aktor marnuje czasem swój ogromny talent na słabe filmy. Michał Żurawski w roli kolegi głównego bohatera też mi się bardzo podobał. Takie filmy chce się oglądać. Choć sam wydźwięk tego obrazu jest w sumie przecież ponury. Oby nie nadeszły czasy wszechobecnego Piszczyka, którego motywy zasilane są ciągłym strachem i obślizgłym wygodnictwem. Niestety nie każdy jest silny, a system zastraszania, jeśli staje się powszechny powoduje, że prawie każdy może się uwikłać. Reasumując - świetne, porządne warsztatowo kino, trzeba obejrzeć. Pieprzyca dodając do wszystkiego odrobinę humoru spowodował, że bardzo ciężki temat nie przytłacza (bardziej daje chyba po plecach dokumentem). Co nie znaczy, że nie daje do myślenia. Polskie kino, jak na razie, ma się dobrze. 


wtorek, 1 listopada 2016

KSIĘGOWY / THE ACCOUNTANT




Reżyseria: Gavin O'Connor
Scenariusz: Bill Dubuque
Zdjęcia: Seamus McGarvey
Muzyka: Mark Isham

Premiera: 28 października 2016 r. (Polska) 
/ 6 października 2016 r. (świat)
Obsada: Ben Affleck, Anna Kendrick, J.K. Simmons, Jon Bernthal
Produkcja: USA

Czas trwania: 2 godz. 8 min.

Ocena: 5/10


Nie widziałem zwiastuna. Poszedłem w ciemno. Początek zapowiadał się nieźle. Jednak kiedy okazało się, że mamy do czynienia z autystycznym, genialnym księgowym, liczącym pieniądze mafii, jednocześnie będącym supersnajperem oraz mistrzem sztuk walki, film przestał mnie kompletnie interesować. Sprawnie zrealizowana warsztatowo, lecz jednak wydmuszka. Affleck ze swoją, raczej drewnianą grą nadaje się tutaj akurat idealnie - zero emocji na twarzy i mało słów. Taki minimalizm mu służy. Twórcy filmu starają się dorobić jakąś głębię swojemu dziełu umieszczając w scenariuszu wątki związane ze sztuką. Obrazy  Renoira i Pollocka pomagają głównemu bohaterowi okiełznać dolegliwości związane z chorobą (zwłaszcza chaotyczne i agresywne płótno Pollocka). Tyle, że wszystko jest raczej powierzchowne, komiksowe. Niezły dźwięk i zdjęcia to dla mnie za mało, żeby paść na kolana. Niektórym się spodoba na pewno. Warte uwagi kreacje Anny Kendrick i tradycyjnie już J.K. Simmonsa (nauczyciel z Whiplash). Wszystko. Lubię dobre kino gatunkowe, tu nadmierny brak realizmu spowodował u mnie zniechęcenie. Jak napisałem wcześniej - komiks (choć i tak na plus w porównaniu np. z takimi Sługami bożymi...).

poniedziałek, 24 października 2016

PROSTA HISTORIA O MORDERSTWIE


Reżyseria: Arkadiusz Jakubik
Scenariusz: Arkadiusz Jakubik, Igor Brejdygant, Grzegorz Stefański
Zdjęcia: Witold Płóciennik
Muzyka: Bartosz Chajdecki

Premiera: 21 października 2016 r. (Polska) 
Obsada: Filip Pławiak, Andrzej Chyra, Kinga Preis, Anna Smołowik, Ireneusz Czop, Eryk Lubos
Produkcja: Polska

Czas trwania: 1 godz. 30 min.

Ocena: 7/10


Drugi film Arkadiusza Jakubika (pierwszy to: Prosta historia o miłości z 2010 roku). Nie jest to typowa opowieść kryminalna, czy sensacyjna, jak wynikało ze zwiastuna. Ofiary tytułowego morderstwa widzimy zaraz na samym początku filmu. Narracja nie przebiega linearnie. Retrospekcje wymieszane są z bieżącymi zdarzeniami. Widz od początku wie zatem jak się zakończy historia, nie wie jednak kto jest sprawcą i jaki był motyw jego działania.  Akcja osadzona jest w małym mieście, gdzie wszyscy dobrze się znają. Na pierwszym planie zwyczajna rodzina. Jak już wiemy z otwarcia filmu, zamordowani zostaną matka i ojciec (Chyra i Preis). Podejrzenie pada na najstarszego syna, który razem z ojcem służył w policji (Pławiak). Początkowo twórcy sugerują nam fałszywe tropy. Obraz stopniowo zamienia się jednak w studium przemocy domowej, relacji pomiędzy ofiarami, a sprawcą. Jest to również opowieść o reakcji otoczenia, a raczej o jej braku. 
- To przecież taki dobry policjant i ojciec - to typowa uwaga, zapewne podobne słyszy w rzeczywistości pozafilmowej wiele kobiet. Z uwagi na fakt, iż Arkadiusz Jakubik jest etatowym niemal aktorem Wojciecha Smarzowskiego, bałem się kalki. Zwłaszcza, że film dotyka również ciemnej i brutalnej strony życia. Jakubik idzie na szczęście swoim torem. Potrafi stworzyć gęstą i ciężką atmosferę bez nadużywania scen przemocy.  Poza samym zakończeniem nie ma tu co prawda jakichś dużych zaskoczeń, ale sprawnie zrobiony film trzyma w napięciu. Bardzo dobrze zagrane postaci. Chyra balansuje idealnie. Od żałosnego i śmiesznego macho, do bijącego żonę w alkoholowym zwidzie typka. Preis tradycyjnie wypada świetnie, tu w roli uzależnionej od kata ofiary. Filip Pławiak w tym towarzystwie wcale nie odstaje. Walczy niemal ze wszystkimi. Z otoczeniem, które robi z niego kapusia. Z lokalnym mafioso, dla którego pracuje brat. Zaznaczają się w epizodach Ireneusz Czop i Eryk Lubos. Może to i nic nowego, ale Jakubik miał coś do opowiedzenia i udało mu się przyciągnąć moją uwagę. Warto. Nie tylko ja miałem zapewne skojarzenia z tytułem filmu Smarzowskiego - Dom zły - pasowałby tutaj również idealnie.


ZWIASTUN
 


Inne recenzje filmowe:
 

środa, 19 października 2016

DZIEWCZYNA Z POCIĄGU / THE GIRL ON THE TRAIN








Reżyseria: Tate Taylor
Scenariusz: Erin Cressida Wilson
Zdjęcia: Charlotte Bruus Christensen
Muzyka: Danny Elfman

Premiera: 07 października 2016 r. (Polska) / 5 października 2016 (Świat)
Obsada: Emily Blunt, Haley Bennett, Rebecca Ferguson, Justin Theroux. Luke Evans, Edgar Ramirez
Produkcja: USA

Czas trwania: 1 godz. 52 min.

Ocena: 4/10


Zwiastun obiecywał rozrywkę rodem z Hitchcocka. Nie spodziewałem się co prawda fajerwerków, ale myślę sobie: - zaliczę, tak szeroko promowany film. Jak na thriller jest za mało dynamicznie, wręcz nudno czasem. Trzy główne bohaterki, wszystkie mało szczęśliwe. Ich losy splecione niczym w latynoskiej telenoweli.  Jeżeli to miał być dreszczowiec z jakąś  głębiej zarysowaną psychologią postaci, to scenariusz utknął na solidnej mieliźnie. Płytko i przewidywalnie. Skąd tytuł? Jedna z bohaterek niemal bez przerwy jeździ pociągiem i ma solidny pociąg do kieliszka. Wszystko przez byłego męża, którego dom obsesyjnie obserwuje. Oczywiście sytuacja się mocno komplikuje, ale raczej przez co chwila pojawiające się napisy "dwa miesiące wcześniej", "trzy miesiące wcześniej", niż przez dramaturgiczne zwroty. Nawet nieźle jest to sfilmowane, ale samymi zdjęciami i muzyką nie zbuduje się nastroju. Użalanie się nad sobą przez większość filmu tytułowej bohaterki nie jest sposobem na przykucie przez dłuższy czas uwagi widza. Jak napisałem wyżej - czasem jest po prostu nudno. Dużo kobiet, ale Almodovar to nie jest. Film pewnie mimo wszystko znajdzie swoich amatorów, ale za parę lat nikt nie będzie o nim pamiętał. Wiele takich obrazów przewija się przez małe i duże ekrany. Szkoda czasu.

wtorek, 18 października 2016

KRÓLESTWO


Reżyseria: Jacques Perrin

Scenariusz:  Jacques Perrin, Jacques Cluzaud, Stephane Durand.
Zdjęcia: Eric Guichard, Michel Benjamin, Laurent Fleutot
Muzyka: Bruno Coulais

Premiera: 16 września 2016 r. (Polska) / 23 października 2015 (Świat)
Produkcja: Francja, Niemcy

Czas trwania: 1 godz. 37 min.

Ocena: 8/10






Może nie rewelacja, może nie arcydzieło, ale bardzo dobra produkcja. Zamknięcie dokumentalnego cyklu. Przypomnijmy: Mikrokosmos (1996 - życie najmniejszych mieszkańców pewnej łąki), Makrokosmos (2001 - wędrówki ptaków) i Oceany (2009) to poprzednie części. Teraz opowieść dotyczy świata zwierząt zamieszkujących europejską puszczę. Film kręcono między innymi w Puszczy Białowieskiej i Biebrzańskim Parku Narodowym. Ponadto zdjęcia odbywały się na terenie Francji, Norwegii, Holandii, Rumunii i Węgier. Jednak oglądając na ekranie zmontowaną całość mamy wrażenie, że akcja toczy się w jednej olbrzymiej puszczy. Zmieniają się tylko pory roku i bohaterowie. Film ma charakter quasi-fabularny i chyba trochę niepotrzebnie. Te kadry i sceny broniłyby się same, bez dopowiadanych zza kadru historii (w polskiej wersji narratorem jest Krystyna Czubówna). Produkcja dla małych i dużych odbiorców. Nikt nie będzie się nudził. Są fantastyczne sceny, jak ukazana biegnąca przez las wataha wilków, cwał koni pomiędzy drzewami czy polujące rysie. Być może napięcie wydobyte z tych kadrów pojawiło się na etapie montażu, ale ogląda się to bardzo dobrze. Niektóre zwierzęta zachowują się jakby były świadomymi aktorami, a sceny z ich udziałem specjalnie zostały wyreżyserowane. Oprócz dynamicznych ujęć pojawiają się kameralne, często powodujące uśmiech na twarzy epizody z mniejszymi bohaterami. Występują jakieś ptaki, wiewiórki, owady. Obyśmy tylko ustrzegli świat dzikiej przyrody, tu zarejestrowany kamerą, przed zagładą. Warto zobaczyć, co możemy stracić. Polecam.

                     

czwartek, 13 października 2016

WOŁYŃ


Reżyseria: Wojciech Smarzowski
Scenariusz: Wojciech Smarzowski
Zdjęcia: Piotr Sobociński jr.
Muzyka: Mikołaj Trzaska

Premiera: 07 października 2016 r. (Polska) / 23 września 2016 (Świat)
Obsada: Michalina Łabacz, Arkadiusz Jakubik, Wasyl Wasylik, Adrian Zaremba, Lech Dyblik, Jacek Braciak, Izabela Kuna, Jarosław Gruda, Tomasz Sapryk, Ireneusz Czop, Janusz Chabior
Produkcja: Polska

Czas trwania: 2 godz. 30 min.

Ocena: 10/10


Reżyser, którego filmowym znakiem jest siekiera, przedstawił w październiku szerokiej publiczności swoje najnowsze dzieło: Wołyń. Cała niemal filmografia Smarzowskiego to obrazy, których oglądanie nie przychodzi łatwo. To nie jest na ogół przyjemny czas, ale na pewno nie jest to czas stracony. Genialne: Wesele (2004), Dom zły (2009), Róża (2011), a także trzymające wysoki poziom - Drogówka (2013) i Pod mocnym aniołem (2014), pozwalają mówić, że mamy do czynienia z twórcą wybitnym. Smarzowski po prostu nie zrobił, jak do tej pory słabego, ba! średniego nawet, kinowego filmu. Polecam również - jest do obejrzenia w sieci - wyreżyserowany przez niego teatr telewizji zatytułowany Kuracja z 2001 roku. 
Najnowszym swoim filmem Smarzowski oddaje hołd ofiarom rzezi jaka miała miejsce na Wołyniu w latach 1943-1944. Akcja filmu rozpoczyna się wiosną 1939 roku w wiosce zamieszkałej przez Ukraińców, Polaków i Żydów. Otwierająca scena, gdzie poznajemy większość bohaterów opowieści, to wesele Ukraińca i Polki. Mieszkańcy, sąsiedzi, bliscy sobie ludzie bawią się wspólnie i pozują razem do zbiorowego zdjęcia. Główna bohaterka Zosia, grana fenomenalnie przez Michalinę Łabacz (nagroda za debiut w Gdyni), to 17 letnia dziewczyna, siostra panny młodej, zakochana na zabój w Ukraińcu Petro. Podczas zabawy rodzice oznajmiają jej, że wyjdzie za mąż, za dużo starszego od niej wdowca z dwojgiem dzieci, miejscowego sołtysa (świetny jak zawsze Arkadiusz Jakubik). W tej weselnej scenie reżyser zapoznał nas z lokalnymi obyczajami i folklorem, ale przede wszystkim również z klimatem panującym na przedwojennym Wołyniu, ukazując społeczno-kulturowy tygiel, w którym dojrzewa nacjonalizm ukraiński. Na razie powoli. Zaczyna się jak zawsze od słów. Ukraińcy podburzani przez członków OUN i UPA drastycznie rozprawiają się w końcu z polskimi sąsiadami. Wcześniej pokazana jest jeszcze szczątkowo kampania wrześniowa (nie wypadło tekturowo, jest nieźle), następnie okupacja sowiecka i agresja niemiecka na ZSRR. Mamy zatem w jednym miejscu 5 nacji, które niekoniecznie są do siebie pokojowo nastawione. Chore ideologie - komunizm, nazizm, skrajne nacjonalizmy. Smarzowski pokazuje te wszystkie pogmatwane relacje, jak zmieniające się otoczenie i klimat ideologiczny powoduje powolną, a czasem przyspieszoną metamorfozę ludzi.  Reżyser nie ocenia i nie poucza - po prostu obserwuje. Widz sam wyciągnie wnioski. Choć, zapewne z obawy przed manipulacjami i krzywymi interpretacjami, wyraźnie zaznacza w wywiadach, których z okazji premiery udzielał, że nie zrobił filmu przeciw Ukraińcom. Zrobił ewidentnie film przeciw skrajnemu nacjonalizmowi. Film jest nakręcony w typowym dla Smarzowskiego, bardzo naturalistycznym stylu. Jest krwawo i bardzo brutalnie. Z racji opowiadanej historii nie są to jednak bezsensownie nagromadzone drastyczne sceny. Żeby zrozumieć do czego wówczas doszło, to musiało być tak sfilmowane. Historycy do dziś spierają się jaką wartość osiągnęła liczba ofiar (rozbieżność od 50 tys. do 100 tys.). Zamordowani głównie byli Polacy. Ginęli także Żydzi, Rosjanie, Ormianie oraz Ukraińcy, zapewne ci, którzy nie popierali tej rzezi. Smarzowski pokazuje, tych którzy mieli wątpliwości, bądź sygnalizuje w niektórych scenach, że są tacy, co biorą udział w mordowaniu ze strachu przed gniewem oprawców. Oczywiście przy zachowaniu proporcji jakie miały zapewne miejsce w rzeczywistości (są także zaznaczone akcje odwetowe - historycznie mówi się o ok. 3 tysiącach ofiar po stronie Ukraińców). W tym wszystkim bohaterka - Zosia przechodzi swoją osobistą tragedię. Walczy o przetrwanie swoje i dziecka. Nie ujawniam więcej, tyle o treści - resztę polecam osobiście zobaczyć, najlepiej w kinie. To może być wielki sukces frekwencyjny - w weekend otwarcia 250 tys. widzów. To moim zdaniem (i co najważniejsze - zdaniem uznanych krytyków filmowych) wielki obraz, jak napisałem wcześniej: hołd złożony ofiarom. Sam tytuł sugeruje na co położony jest nacisk (pierwotnie podobno miał brzmieć Nienawiść). To pierwszy film poruszający ten temat. Oby wywołał on rzeczową dyskusję i doprowadził w końcu do powstania komisji, złożonej z historyków polskich i ukraińskich, którzy dojdą do jakiegoś wspólnego stanowiska. Do tej pory to się nie udało. Powstał film przeciw dominacji symboli, emblematów i religii. Przeciw narzucaniu swojego światopoglądu innym. Zaczyna się zawsze od słów. Banał, ale uświadamia, że kruche życie ludzkie jest ważniejsze niż te cholerne ideologiczne bzdety. Może się kiedyś opamiętamy. 
Warsztatowo filmowi nie można nic zarzucić. Smarzowski nadal w wielkiej formie. Pojawia się oczywiście siekiera (nie raz, oj nie raz), są ulubieni aktorzy reżysera - Arkadiusz Jakubik, Jacek Braciak, Lech Dyblik. Genialnie zaznaczyli się moim zdaniem w epizodach Tomasz Sapryk (tragiczna postać miejscowego Żyda) i Janusz Chabior (katolicki ksiądz). Świetne zdjęcia Sobocińskiego (Róża, Drogówka, Bogowie) i zsynchronizowana z obrazem, przejmująca momentami, muzyka Trzaski (5 filmów razem) nadają Wołyniowi kształt dzieła kompletnego. Biorąc dodatkowo tematykę i wydźwięk filmu, dla mnie to absolutnie Wielkie Kino. Nie można powiedzieć, że wybitny reżyser Andrzej Wajda nie ma następców. 
Złowrogo brzmi tylko przysłowie, że historia lubi się powtarzać... 
Smarzowski kończy film tradycyjnie odjazdem kamery w górę, po onirycznej, symbolicznej scenie końcowej. Czy daje ona nadzieję? Obejrzyjcie i odpowiedzcie sobie sami na to pytanie. Po raz trzeci byłem świadkiem zupełnej ciszy w kinie. Do tej pory wcześniej miało to miejsce na Synu Szawła i Ostatniej rodzinie (obydwa z tego roku). To też wymowne podsumowanie. 
P.S. Moim zdaniem film powinien wygrać tegoroczny konkurs w Gdyni. Nie umniejszam filmu o Beksińskich, to świetne kino. Zostawiłbym nagrody dla Andrzeja Seweryna i Aleksandry Koniecznej, ale dla mnie filmem roku jest Wołyń i tak już chyba zostanie. Ponadto należy pamiętać, że to wizja autorska reżysera, nie dokument. Zatem małe zarzuty jakie się pojawiają, że nie było np. w rzeczywistości święcenia przez popów kos i siekier, należy raczej odrzucić. To po prostu kolejna symboliczna scena.
Zwiastuny:


środa, 5 października 2016

ACID DRINKERS / PEEP SHOW


Tomasz „Titus” Pukacki – śpiew, gitara basowa
Dariusz „Popcorn” Popowicz – gitara
Maciej „Ślimak” Starosta – perkusja
Wojciech „Jankiel” Moryto – gitara


Na trzydziestolecie zespołu, Titus i spółka wydali kolejną płytę.

  • Najpierw trochę historii i osobistych wycieczek.

Acid Drinkers to zasłużony band dla naszej sceny ciężkiego grania. Po odtworzeniu któregokolwiek utworu, z poprzednich płyt, każdy kto ich słyszał, rozpozna bezbłędnie. Nie jest to jednak jednoznaczne ze stwierdzeniem, że zespół 30 lat stoi w miejscu. Wydawnictwa Kwasożłopów są zróżnicowane. Wystarczy posłuchać choćby trzech kolejno wydanych płyt z końca lat 90-tych, nagranych jeszcze z Robertem Friedrichem "Litzą" tj:  Infernal Connection (1994), The State of Mind Report (1996) i High Proof Cosmic Milk (1998). Pomimo wspólnego mianownika (choćby charakterystyczny śpiew Titusa), gołym uchem czuć różnicę pomiędzy tymi albumami. Infernal to płyta petarda, przez wielu uważana za najlepszy album w historii zespołu. Thrash metal w najlepszym wydaniu. Ciężko, szybko, agresywnie ale i melodyjnie. Genialne riffy, solówki. 

Joker z Infernal Connection

Kolejna płyta z 1996 roku niby w większości też zawiera thrashowe patenty, jednak jest dużo lżejsza. Tempa nie są tak często zawrotne jak na poprzedniczce. Panowie pozwolili sobie na więcej luzu i żartu w niektórych kompozycjach. Zresztą to również ich znak rozpoznawczy. Poczynając od okładek, poprzez teksty, klipy i podejście do nagrywania niektórych numerów, widać, że pomimo stuprocentowego profesjonalizmu i opanowania warsztatu na bardzo wysokim poziomie, muzycy podchodzą do nagrywania płyt bez zadęcia. Bawią się tym co robią, a i tak wychodzi im praktycznie zawsze, co najmniej, dobrze. Na kolejnym wspomnianym albumie tj. High Proof... band wykonał jeszcze większy zwrot. Tym razem w stronę lekkiej psychodelii. Nisko strojone gitary, ciężkie riffy i brzmienie przypominające Sepulturę z Roots. Wszystko jednak podane w Acidowym sosie. O ile płyty z 1994 i 1996 roku są uważane pewnie za wzorcowe dla tego zespołu, to ten album ma również swoich przeciwników (nie należę do nich!) co świadczy, że nie odbijają płyt z matrycy i nie grają pod czyjś gust.


 
 High Proof Cosmic Milk - utwór tytułowy

Moje pierwsze zetknięcie z bohaterami niniejszego tekstu miało miejsce przy okazji płyty Streap Tease z 1992 roku. Dźwięki odtwarzałem ze świeżo zakupionej oryginalnej kasety magnetofonowej (w normalnym obrocie były jeszcze wówczas pirackie - tj. przypis dla młodzieży, he, he). Pomimo, że brzmienie tego albumu nie podeszło mi stuprocentowo, to jednak kompozycje jak Poplin Twist, czy tytułowy numer, od pierwszego odsłuchu kupiły mnie od razu. Tak samo jak świetna wersja Seek and destroy (Metallica) z udziałem Edyty Bartosiewicz czy Always look on the bright side of life (Monthy Python). Tu dygresja: Acid nigdy nie gardził coverami, często biorą na warsztat "cudzesy", wychodzi im to świetnie, czasem ich wykonania są lepsze od oryginału. 

 Seek and destroy

Kolejne albumy kupowałem w ciemno. Natomiast pierwsze moje zetknięcie na żywo z tą muzyką miało miejsce w listopadzie 1999 roku (łódzki Tygrys, jako support miejscowa kapela - Moutza). Titus w niemieckim hełmie, potężny dźwięk, rewelacja! Od tej pory jeśli mogę to jestem na każdym ich koncercie w mieście. Ci muzycy gwarantują zawsze świetny energetyczny występ. To jest żywioł.

 Ring of Fire - live




  • O nowej płycie


Oczywiście subiektywnie. Jak dla mnie jest lepsza niż poprzednia - zdecydowanie. Ma coś w sobie ze wspomnianej Infernal, a także z Verses of Steel. Jest znowu ciężko i miejscami szybko. Kopalnia nowych riffów. Wiadomo, że nagle nie odkryli koła. Natomiast fani Acid będą bankowo zadowoleni, a i nowych zwolenników może przybyć. Do produkcji dźwięku nie mam żadnych zastrzeżeń. Kompozycyjnie nie ma w zasadzie słabych numerów. Na albumie nie ma cudzych utworów (co może zapowiada po cichu kolejny Fish Dick?). Teksty w większości z jajem, choć wiadomo, że nie są priorytetowe - to nie poezja śpiewana (kanibale, socjopaci i... Rocco Siffredi, ha!). I teraz zaskoczka. Ostatni utwór na płycie, niczym za gówniarskich czasów, odtworzyłem po pierwszym przesłuchaniu kilka kolejnych razy. Pomimo, że początek przypomina mi trochę numer Acidofilia, to jednak potem rozkręca się trochę inaczej. Jest zupełnie inny od pozostałych. Dużo wolniejsze tempo, przez co jest bardziej mroczny. A zaskoczka? Cały tekst to cytaty z Emila Ciorana. Nie mogę powiedzieć, że lubię Ciorana. Słowo "lubić" i nazwisko rumuńskiego filozofa niespecjalnie pasują do siebie. Przypadek zdarzył, że wertuję akurat ostatnio dwie jego książeczki (Zły demiurg i Sylogizmy goryczy). Zachwycony tym zbiegiem okoliczności wciągnąłem utwór Kwasożłopów nosem. Rewelacyjnie komponuje się nihilizm z tymi nutami (właśnie znowu odpaliłem odtwarzacz). Pozostałe utwory? Dużo ciężkiego, acidowego thrashu. Nie ma zmiłuj. Spodobały mi się zwłaszcza  - Let'em bleed (1), Monkey mosh (2 - łupaninka z fajnym, wyżej granym riffem), Become a bitch (4 - promuje album klipem), 50?! Don't slow down (6 - odpowiedź na ewentualne wątpliwości czy im się jeszcze chce, tak dalej Panowie!), God is (isn't) dead (8 - krótko, rytmicznie i na temat - I have always stayed away from relligion's foul play...). Przed tym zanim usłyszałem ostatnią kompozycję moim faworytem był Diamond Throaths (9). Nie jest najszybszy, ale jest taki... przebojowy (ha, ha!), z melodyjnym refrenem (i też ma coś z Ciorana: Our future's rather shitty). Popcorn i Jankiel grają świetnie razem, jakby to robili od zawsze. Acid nie zjada własnego ogona. Uwielbiam też grę sekcji rytmicznej tego bandu. Ślimak jest genialnym perkusistą, a charyzma Titusa jest ogólnie znana. Kolejna dobra płyta. Dla fanów pozycja obowiązkowa. W książeczce, muzycy często widoczni są w koszulkach Motorhead, zdjęcia pochodzą prawdopodobnie z koncertu  Tribute to Lemmy (Jarocinie z 2016 r.). Don't slow down...
Nie wstawiam nic z nowej płyty. Lepiej kupić i posłuchać tradycyjnie, jak należy. Poza tym, jak się ktoś uprze, to bez problemu sobie znajdzie w sieci. Zespół sam wrzucił całą płytę na yt. 


Inne teksty z działu Muzyka:

   

niedziela, 2 października 2016

OSTATNIA RODZINA






Reżyseria: Jan P. Matuszyński
Scenariusz: Robert Bolesto

Premiera: 30 września 2016 r. (Polska) / 5 sierpnia 2016 (Świat)
Obsada: Andrzej Seweryn, Dawid Ogrodnik, Aleksandra Konieczna, Andrzej Chyra, Zofia Perczyńska, Danuta Nagórna, Alicja Karluk, Magdalena Boczarska
Produkcja: Polska

Czas trwania: 2 godz. 4 min.

Ocena: 8/10


Film obejrzałem wczoraj. Prawdopodobnie gdybym ten tekst napisał bezpośrednio po seansie, jego wydźwięk byłby zupełnie inny.

Obraz przedstawia 30 lat z życia rodziny Beksińskich. Zdzisława - malarza, rzeźbiarza. Zofii - jego żony. Tomasza - ich syna, dziennikarza muzycznego i tłumacza. Historia ukazana na ekranie rozpoczyna się w 1977 roku, od przeprowadzki z Sanoka na warszawskie osiedle, a kończy wraz ze śmiercią ostatniego członka tej familii, tj. w 2005 roku.

Przede wszystkim należy podkreślić, że ten film nie jest dokumentem, i tak należy go oceniać. Po drugie jestem przekonany, że Ostatnią rodzinę inaczej odbiorą widzowie zaznajomieni z biografią Beksińskich i zupełnie odmiennie zrobią to ci, którzy oglądają film nie znając za bardzo tej tragicznej historii. Łatwiej zrozumieć niektóre sceny jeśli się czytało wcześniej choćby znakomitą książkę Magdaleny Grzebałkowskiej Beksińscy. Portret podwójny (scenariusz powstał wcześniej i nie był napisany na podstawie żadnej wydanej biografii). Film, siłą rzeczy, musiał się ograniczyć do wypunktowania pewnych sytuacji, podkreślenia najważniejszych rzeczy i być może, w tym przypadku, nawet do przerysowania niektórych zachowań bohaterów. Liczy się ogólny odbiór dzieła, atmosfera, a nie jakby chciała część recenzentów - przeniesienie życia na ekran w stosunku jeden do jednego. Jest to swego rodzaju wariacja na temat życia rodzinnego Beksińskich, przy czym trzeba stwierdzić, że faktograficznie nie ma tam żadnych nadużyć (oceniam oczywiście poprzez pryzmat uprzednio przeczytanej, wyżej wspomnianej biografii). W filmie nie ma skomplikowanej akcji, jest to raczej ułożony chronologicznie (pomijając scenę otwarcia) kolaż najważniejszych, najbardziej dramatycznych wydarzeń z życia rodziny. Często sceny pojawiają się bez żadnej występującej wcześniej przyczyny (katastrofa lotnicza). Następnie w kolejnych ujęciach również nikt się nie odnosi do tego, co widzieliśmy przed chwilą. Nie jest to zarzut. Nie ogląda się wcale źle. Dynamika kolejnych wydarzeń niesie nas ku nieuniknionej zagładzie. Zastanawia mnie tylko jak odbiorą ten film ci, którzy nie znają historii Zdzisława, Zofii i Tomasza. Odpowiedzią mogą być nagrody z Locarno - dla Andrzeja Seweryna za rolę starego Beksińskiego i udział filmu w głównym konkursie. Zatem raczej nie powinno być problemu z uniwersalnym przyjęciem.



Teraz o tym co w tym filmie jest najlepsze i co się bezdyskusyjnie udało (poczytajcie i posłuchajcie innych recenzji). Na pewno: wierne odwzorowanie epoki, kostiumy, charakteryzacja, efekty specjalne (nie wiem jak w Smoleńsku, ale tu katastrofa lotnicza została pokazana bardzo dobrze!). Niezłe zdjęcia (Kacper Fertacz, 31 lat, robił też zdjęcia do Czerwonego Kapitana). Ponadto, a może przede wszystkim kreacje Andrzeja Seweryna i Aleksandry Koniecznej (Zofia). Także świetnie zagrane postaci drugoplanowe (Andrzej Chyra w roli marszanda). Dobrze napisane dialogi, co prawda część zapewne zapożyczona z nagrań Beksińskiego i innych archiwaliów, jednak umiejętność doboru i wspomnianego wyżej wypunktowania najważniejszych rzeczy - niemal genialna. Bardzo dobrze jest to wszystko udźwiękowione. Ścieżka muzyczna, która odgrywa niebagatelną rolę w tym filmie (Zdzisław i Tomek słuchali gigantycznej ilości płyt) jest moim zdaniem dobrana idealnie, wszystko ma właściwy timing, organicznie jest zespolone z obrazem. 

Nie jestem dziś już, jak kiedyś, fanem twórczości Zdzisława Beksińskiego (co nie znaczy, że w ogóle jej teraz nie lubię),  nie byłem fanatycznym wyznawcą radiowych audycji Tomasza, mimo że słuchałem ich często, zwłaszcza tych Trójkowych w ostatnim okresie jego życia. Jednak historię ich życia należy uznać za fascynującą i jest ona świetnym materiałem na film. Poprzez muzykę, obrazy Zdzisława, charakter relacji pomiędzy członkami rodziny, z ekranu bije aura katastrofizmu i śmierci. Większość scen rozgrywa się w dwóch mieszkaniach na warszawskim blokowisku (Tomek mieszkał tuż obok rodziców). Ustawienia kamery potęgują ciasnotę tych pomieszczeń i budują klaustrofobiczną atmosferę (scena wigilii - genialna, nie tylko zresztą od strony formalnej!). Elementy humoru wprowadzone do niektórych scen i dialogów rozładowują trochę (o ile to możliwe) gęsty klimat, zresztą słusznie, przecież takie jest prawdziwe życie. 

Teraz o aktorach. Seweryn jest klasą samą w sobie. To jego jedna z najlepszych kreacji, które miałem szczęście oglądać. Pomimo, że to nie jest Beksiński w stu procentach, to jednak "zawartość" pierwotnej postaci w tej roli jest olbrzymia. Nie widzimy Andrzeja Seweryna. Na ekranie żyje Zdzisław, malarz, mąż, ojciec. Postać zbudowana oszczędnymi środkami ale widać gigantyczną pracę. Te powiedzonka, gesty, spojrzenia - to są wyżyny! Niewątpliwa inteligencja twórców (reżysera i aktorów) nie pozwoliła jednak na to, aby ten genialny aktor zdominował film. Rola Aleksandry Koniecznej jako Zofii to jest ta sama liga - liga mistrzów. Postać matki i żony pomimo, że jest mocno wycofana, to jednak jest równorzędna. Spaja całą rodzinę (tak prawdopodobnie było naprawdę). Troszczy się o wszystkich, najmniej chyba o siebie. Nie jest jednak niewolnikiem. Potrafi wyrazić swoje zdanie dobitnie. Wreszcie Dawid Ogrodnik w roli Tomka. Postać sprawia wrażenie przerysowanej, jakby aktor zaszarżował na całego. Nieskoordynowane ruchy trzęsącego się młodego furiata. Nie znałem co prawda osobiście Tomasza Beksińskiego, ale materiał porównawczy, zamieszczony choćby w sieci, jest pokaźny. Można stwierdzić oglądając oryginalny wywiad przeprowadzony z Tomkiem przez Wojciecha Jagielskiego (wmontowany w filmie), że gra Ogrodnika odbiega od tego jak zachowywał się pierwowzór. To samo jest z nagraniami archiwalnymi z domu Beksińskich, nie jest takim szaleńcem (w zachowaniu i odbiorze) jak ten w wykonaniu aktora. To jest szeroko już krytykowane przez niektórych recenzentów. Stwierdzę jednak, po zastanowieniu się nad tym, że można to jednak obronić. Po pierwsze, jak napisałem wcześniej, to nie jest dokument. To autorska wypowiedź twórców. Biorąc pod uwagę, zupełny niemal  spokój Zdzisława (on się denerwuje silnie w zasadzie tylko raz - co z kolei podważa zupełnie oskarżenia o brak empatii, wyrażone przez jakiegoś recenzenta), jego kulturę, sposób artykułowania myśli, wyważone zachowanie, można przyjąć, że postać Tomka została zbudowana na zupełnym przeciwieństwie. Co nadało właśnie dynamizmu (miejscami komizmu) całemu obrazowi. W ten kontrast dwóch postaci z kolei wpisana została Zofia. Być może to grubą kreską narysowane zachowanie najmłodszego z Beksińskich było świadomym zamiarem, a nie wypadkiem przy pracy. To co się udało niezaprzeczalnie Ogrodnikowi, to do złudzenia identyczna barwa głosu i ta sama fraza co u Tomka. To niesamowite! Posłuchajcie nagrań przed albo po filmie. Można się pomylić. Zaznaczam - wczoraj również nie myślałem o Ogrodniku, że zjechał tę rolę. Po prostu, niepotrzebnie czytałem niektóre rzeczy przed filmem. Co nie oznacza, że nie przerysował. Zrobił to bez wątpienia! Tyle, że moim zdaniem to celowa robota.

Reasumując, to dla mnie film nie tylko o Beksińskich. To film o świadomym zapanowaniu nad swoimi emocjami, ukrytymi pragnieniami, niekoniecznie będącymi do zaakceptowania przez innych. Zdzisławowi to się udaje. Mówi kilkukrotnie o tym co mu się kotłuje pod czaszką. Tyle, że prawdopodobnie jego mroczna twórczość (sam uważał, że nie jest wcale taka straszna) była swego rodzaju ujściem dla tych myśli. Odpalał muzykę, brał pędzel i malował, wylewając z siebie, to co podsuwała mu wyobraźnia. Miał tę furtkę bezpieczeństwa. Tomek z kolei tego nie potrafił. Czy nie chciał? To osobne pytanie, na które nikt już dziś nie odpowie. To bardzo dobry film. Nie wesoły, choć pośmiać się jest kiedy. Dający wiele materiału do przemyśleń. Mocno polecam.

Zwiastuny:






Dodatkowo film dokumentalny o Tomku Beksińskim - Dziennik zapowiedzianej śmierci


oraz wywiad z Tomkiem Beksińskim - wykorzystany w filmie Ostatnia rodzina:



Na youtube jest sporo materiałów Beksińskich. Zainteresowanym polecam poszperać. 

wtorek, 20 września 2016

JULIETA





Reżyseria: Pedro Almodóvar
Scenariusz: Pedro Almodóvar

Premiera: 2 września 2016 r. (Polska) / 8 kwietnia 2016 (Świat)
Obsada: Emma Suárez, Adriana Ugarte, Daniel Grao, Inma Cuesta, Darío Grandinetti, Rossy de Palma
Produkcja: Hiszpania

Czas trwania: 1 godz. 36 min.

Ocena: 6+/10


Almodóvar oparł scenariusz na trzech opowiadaniach kanadyjskiej noblistki Alice Munro, których bohaterką jest ta sama kobieta na różnych etapach życia. Niezły dramaturgicznie pomysł, pozwolił na liczne retrospekcje ukazujące przemianę młodej dziewczyny w doświadczoną, dotkniętą licznymi, mocnymi ciosami, dojrzałą kobietę. To także, a może przede wszystkim historia relacji matki i córki. Nie lubię streszczać tutaj filmów zatem taki krótki opis kończy sprawę fabuły.
Wybrałem się na ten tytuł w pochmurne, wczesne, niedzielne popołudnie. Środek września. Koniec lata. 66-letni hiszpański reżyser stroną wizualną swojego obrazu łagodzi depresyjny wydźwięk filmu jak i pozwala zapomnieć o nadchodzącej jesieni. Nie ma tu moim zdaniem za dużo klasycznego Almodóvara. Film jest raczej stonowany, mimo, że dzieje się sporo (niemal jak w telenoweli). Stonowany nie oznacza, że bez emocji. Po prostu - w porównaniu ze swoim poprzednim filmem (moim zdaniem kiepskim - Przelotni kochankowie) Almodóvar wyciszył się. Jest to jakiś kolejny hołd oddany kobiecości, tyle, że nie jest obleczony, jak to często u niego bywa, w tandetną stylistykę. Pomimo, że jest bardzo kolorowo i jasno. Nie będę ukrywał, że nie kupuję Almodóvara w całości (jak choćby robię to z Woodym Allenem). Niektóre filmy cenię i pamiętam (Volver, Porozmawiaj z nią), momentami jednak ten jego anturaż nie przypadał mi do gustu. Julieta choć moim zdaniem trąci czasem banałem i marnym serialem, to jako całość nie nudzi i ogląda się bardzo dobrze. Natomiast warsztatowo (świetne zdjęcia: kadry gotowe do albumu, akcja płynna, jedno wynika z drugiego, nie ma tzw. dłużyzn, nie przerysowane aktorstwo) film jest co najmniej solidny. Perłą jest kreacja aktorki pojawiającej się często u Almodóvara, mianowicie - Rossy de Palma, wcielającej się tutaj w kluczową postać drugoplanową - gosposi. Zapamiętam ten film również z dwóch innych powodów. Miałem dwa osobiste skojarzenia (być może mylne, a na pewno odległe, lecz moje). Pierwsze to kadry niczym u Edwarda Hoppera (nie poradzę nic na to, że chodzą za mną od pół roku te obrazy). 

Przykłady:
Almodóvar

Almodóvar

Almodóvar
 
Hopper

Hopper
Ten powyżej cytował niemal 1:1 Wajda w Tataraku.
 
Hopper

Myślę, że temat samotności pojawia się często u obu panów (wszak wszyscy na swój sposób jesteśmy samotni, to nie do przeskoczenia w stu procentach - też banał, ha!).
Drugie skojarzenie to twórczość Gustava Klimta, austriackiego malarza i grafika (secesja). Na Klimta naprowadził mnie... szlafrok głównej bohaterki (pierwsze zdjęcie powyżej). 
Film o kobietach, nie tylko dla kobiet. Polecam. Dużo par 30+ na sali. Zero młodszych.