niedziela, 31 stycznia 2016

KINO: SPECTRE



Filmy oceniam w skali 1-10






Reżyseria: Sam Mendes

Scenariusz: John Logan, Robert Wade, Neal Purvis, Jez Butterworth  

Premiera: 01 listopada 2015 r. (Polska)

Obsada: Daniel Craig, Christopher Waltz, Lea Seydoux, Monica Bellucci, Ralph Fiennes
Produkcja: USA, Wielka Brytania

Czas trwania: 2 godz. 28 min.


Ocena: 5

Ocena w kategorii "Bond": 8




Prawdopodobnie to ostatni Bond z udziałem Daniela Craiga. Nie jestem wielbicielem tej serii. Choć muszę napisać, że właśnie wersja z Craigiem skłoniła mnie w ogóle do minimalnego zainteresowania tymi ciągnącymi się od kilkudziesięciu lat pseudoszpiegowskimi historiami. Pierwszy Bond jakiego miałem okazję i nieprzyjemność zobaczyć to Goldeneye z Piercem Brosnanem. Film nastawił mnie negatywnie do całej serii. Co prawda spodziewałem się komiksu, ale nie w tak słabym wydaniu. W tamtym filmie jako M rozpoczęła też zdaje się swoją przygodę z 007 Judi Dench, a skończyła definitywnie właśnie w Spectre (pojawia się w retrospekcjach). W zasadzie dla mnie Bond to był rozdział zamknięty. Film z Brosnanem był tak plastikowy i niewiarygodnie infantylny, że odrzuciło mnie na parę lat. Plus jeszcze kiepska aktorsko Scorupco. Dopiero po paru dobrych latach, dzięki oczywiście reklamie telewizyjnej, szumowi jaki towarzyszył zmianie odtwórcy głównej roli oraz dość pochlebnym recenzjom, jak i często przypinanej łatce „nietypowego Bonda” wybrałem się do kina na Casino Royal. Już dynamiczna scena otwierająca ten film oraz piosenka Chrisa Cornella wraz z magią sali kinowej kazała mi spojrzeć na ten film jak na dziełko (przecież nie dzieło - nie przesadzajmy znowu z zachwytami) co najmniej ciekawe i wciągające. Bond był tu człowiekiem z krwi i kości. Craiga to nie Brosnan, który nawet po wybuchu bomby nuklearnej miał na ekranie przyklejony uśmiech i nienaruszoną linię przedziałka we włosach. Pewnie, że nadal występuje w tym filmie gigantyczna umowność. Skróty psychologiczne  i papierowe postaci w większości. Właśnie. Napisałem w większości gdyż Craig nadał tej postaci głębię. 007 nie jest już sztywniakiem w wykrochmalonym kołnierzyku. Potem sięgnąłem po filmy z Seanem Connerym i zaliczyłem pierwszych kilka. Nie nastawiło mnie to co prawda zbyt entuzjastycznie (niektóre trącą starocią choć naprawdę da się to oglądać moim zdaniem bardziej niż te z Brosnanem). Zarówno na te pierwsze filmy, nie będące tak bardzo naciąganymi historiami (być może z uwagi na ograniczenia techniczne) jak i na te ostatnie z Craigiem, moim zdaniem można poświecić odrobinę wolnego czasu. To zawsze będzie czysta rozrywka. Bez wysiłku intelektualnego. Nie potrzeba się zastanawiać nad zawiłościami akcji. Od początku do końca każdy wie, że Bond przeżyje i jak zwykle zwycięży. Jest jak Superman, Batman czy inny bohater komiksowy, typowy wytwór popkultury. Jednak filmy z Craigiem wprowadzają elementy realistyczne. Bond niejednokrotnie cierpi, ponosi cząstkowe porażki. W Casino ginie jego ukochana (choć był taki Bond z Georgem Lazenby gdzie 007 wziął nawet ślub! I skończyło się wówczas tragicznie). Cały Skyfall był podbity dużą dozą sentymentalizmu. I te Bondy podobają mi się najbardziej, wbrew zapewne opinii ortodoksów.




Podsumowując: warsztatowo film na wysokim poziomie (przy takim wkładzie finansowym trudno żeby było inaczej). Historyjka miałka. Z czterech Bondów z Craigiem ustawiłbym go na trzecim miejscu. Najbardziej podobały mi się Skyfall i Casino Royal (te dwie genialne piosenki Cornella i Adele...). Dla fanów – lektura obowiązkowa. Dla reszty – niespecjalnie. Jest płytko. W każdym bądź razie: w swojej konwencji i osobnym gatunku trzyma poziom. Perełki to kreacja Christophera Waltza i pojawienie się na ekranie Bellucci. Większą rolę odgrywa też Ralph Fiennes jako M. Natomiast jak ktoś nie oglądał i nie lubił to raczej po tym epizodzie nie przekona się do serii. Po pierwsze nie jest to najlepszy film, nawet jak na te części z udziałem Craiga. Po drugie chyba za dużo odniesień do poprzednich filmów o 007 z udziałem tego aktora. Więc ktoś zupełnie świeży może się pogubić w akcji. Choć może przesadzam? Nie jest to nawet w minimalnym stopniu skomplikowana fabuła. Mimo wszystko na własną odpowiedzialność można odwiedzić kino. I tak film lepiej pewnie wypadnie niż później na małym ekranie. To obraz, na który można bez wyrzutów sumienia kupić sobie popcorn po zawyżonej cenie i popić go colą przez słomkę. Multipleks, panie dzieju, multipleks...



Polski zwiastun:

 

Piosenka z tej części, Sam Smith:





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz