Filmy oceniam w skali 1-10
Reżyseria: Sam Mendes
Scenariusz: John Logan, Robert Wade, Neal Purvis, Jez
Butterworth
Premiera: 01 listopada 2015 r. (Polska)
Obsada: Daniel Craig, Christopher Waltz, Lea Seydoux, Monica
Bellucci, Ralph Fiennes
Produkcja: USA, Wielka Brytania
Produkcja: USA, Wielka Brytania
Czas trwania: 2 godz. 28 min.
Ocena: 5
Ocena w kategorii "Bond": 8
Prawdopodobnie to ostatni Bond z udziałem Daniela
Craiga. Nie jestem wielbicielem tej serii. Choć muszę napisać, że właśnie
wersja z Craigiem skłoniła mnie w ogóle do minimalnego zainteresowania tymi
ciągnącymi się od kilkudziesięciu lat pseudoszpiegowskimi historiami. Pierwszy Bond
jakiego miałem okazję i nieprzyjemność zobaczyć to Goldeneye z
Piercem Brosnanem. Film nastawił mnie negatywnie do całej serii. Co prawda
spodziewałem się komiksu, ale nie w tak słabym wydaniu. W tamtym filmie jako M
rozpoczęła też zdaje się swoją przygodę z 007 Judi Dench, a skończyła definitywnie
właśnie w Spectre (pojawia się w retrospekcjach). W zasadzie dla mnie
Bond to był rozdział zamknięty. Film z Brosnanem był tak plastikowy i
niewiarygodnie infantylny, że odrzuciło mnie na parę lat. Plus jeszcze kiepska
aktorsko Scorupco. Dopiero po paru dobrych latach, dzięki oczywiście reklamie
telewizyjnej, szumowi jaki towarzyszył zmianie odtwórcy głównej roli oraz dość
pochlebnym recenzjom, jak i często przypinanej łatce „nietypowego Bonda”
wybrałem się do kina na Casino Royal. Już dynamiczna scena otwierająca
ten film oraz piosenka Chrisa Cornella wraz z magią sali kinowej kazała mi
spojrzeć na ten film jak na dziełko (przecież nie dzieło - nie przesadzajmy
znowu z zachwytami) co najmniej ciekawe i wciągające. Bond był tu człowiekiem z
krwi i kości. Craiga to nie Brosnan, który nawet po wybuchu bomby nuklearnej
miał na ekranie przyklejony uśmiech i nienaruszoną linię przedziałka we
włosach. Pewnie, że nadal występuje w tym filmie gigantyczna umowność. Skróty
psychologiczne i papierowe postaci w większości. Właśnie. Napisałem w
większości gdyż Craig nadał tej postaci głębię. 007 nie jest już sztywniakiem w
wykrochmalonym kołnierzyku. Potem sięgnąłem po filmy z Seanem Connerym i
zaliczyłem pierwszych kilka. Nie nastawiło mnie to co prawda zbyt entuzjastycznie
(niektóre trącą starocią choć naprawdę da się to oglądać moim zdaniem bardziej
niż te z Brosnanem). Zarówno na te pierwsze filmy, nie będące tak bardzo
naciąganymi historiami (być może z uwagi na ograniczenia techniczne) jak i na
te ostatnie z Craigiem, moim zdaniem można poświecić odrobinę wolnego czasu. To
zawsze będzie czysta rozrywka. Bez wysiłku intelektualnego. Nie potrzeba się
zastanawiać nad zawiłościami akcji. Od początku do końca każdy wie, że Bond
przeżyje i jak zwykle zwycięży. Jest jak Superman, Batman czy inny bohater
komiksowy, typowy wytwór popkultury. Jednak filmy z Craigiem wprowadzają
elementy realistyczne. Bond niejednokrotnie cierpi, ponosi cząstkowe porażki. W
Casino ginie jego ukochana (choć był taki Bond z Georgem Lazenby gdzie
007 wziął nawet ślub! I skończyło się wówczas tragicznie). Cały Skyfall był
podbity dużą dozą sentymentalizmu. I te Bondy podobają mi się najbardziej,
wbrew zapewne opinii ortodoksów.
Podsumowując: warsztatowo film na wysokim poziomie (przy
takim wkładzie finansowym trudno żeby było inaczej). Historyjka miałka. Z
czterech Bondów z Craigiem ustawiłbym go na trzecim miejscu. Najbardziej
podobały mi się Skyfall i Casino Royal (te dwie genialne piosenki
Cornella i Adele...). Dla fanów – lektura obowiązkowa. Dla reszty –
niespecjalnie. Jest płytko. W każdym bądź razie: w swojej konwencji i osobnym
gatunku trzyma poziom. Perełki to kreacja Christophera Waltza i pojawienie się
na ekranie Bellucci. Większą rolę odgrywa też Ralph Fiennes jako M. Natomiast
jak ktoś nie oglądał i nie lubił to raczej po tym epizodzie nie przekona się do
serii. Po pierwsze nie jest to najlepszy film, nawet jak na te części z
udziałem Craiga. Po drugie chyba za dużo odniesień do poprzednich filmów o 007
z udziałem tego aktora. Więc ktoś zupełnie świeży może się pogubić w akcji.
Choć może przesadzam? Nie jest to nawet w minimalnym stopniu skomplikowana
fabuła. Mimo wszystko na własną odpowiedzialność można odwiedzić kino. I tak
film lepiej pewnie wypadnie niż później na małym ekranie. To obraz, na który
można bez wyrzutów sumienia kupić sobie popcorn po zawyżonej cenie i popić go
colą przez słomkę. Multipleks, panie dzieju, multipleks...
Polski zwiastun:
Piosenka z tej części, Sam Smith:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz