niedziela, 31 stycznia 2016

KINO: MOJE CÓRKI KROWY




Filmy oceniam w skali 1-10







Reżyseria: Kinga Dębska

Scenariusz: Kinga Dębska

Premiera: 01 listopada 2015 r. (Polska)

Obsada: Agata Kulesza, Gabriela Muskała, Marian Dziędziel, Małgorzata Niemirska, Marcin Dorociński, Łukasz Simlat
Produkcja: Polska

Czas trwania: 1 godz. 28 min.



Ocena: 7





Każdy z nas stanie lub stał z tym problemem twarzą w twarz. Odchodzenie i śmierć najbliższych. Film dotyka tej kwestii poprzez ukazanie relacji pomiędzy dwiema siostrami. Przez chwilę na początku pomyślałem: oj, coś TVN-em zajeżdża. Świat aktorów, architektów nakręcony w przepięknych kolorach. Jakże się pomyliłem…. Na początku się przestraszyłem tym nadchodzącym plastikiem. Okazało się, że jest to, bez ckliwego sentymentalizmu, mocna historia relacji rodzinnych. Historia ta mogła się wydarzyć w rodzinach o każdym statusie społecznym. Nie ma na to recepty i nie ma katalogu sposobu zachowań i reakcji w takich sytuacjach. Gabriela Muskała i Agata Kulesza grają siostry, które muszą się zmierzyć z odchodzeniem rodziców (Marian Dziędziel i Małgorzata Niemirska). Na pierwszoplanową historię z zapadłą w śpiączkę matką i z coraz gorzej czującym się ojcem nakładają się liczne poboczne wątki rodzinne. Problemy bezrobotnego męża jednej z sióstr (świetny Marcin Dorociński) trochę pierdołowatego pasożyta. Niby jest to zarysowane cienką kreską i Dorociński pojawia się może ze cztery razy na ekranie, jednak jest tak sugestywny, że zapada w pamięć jako ważny element filmu  (scena z parasolem!). Gdzieś w tle pokazane jest również dojrzewanie dzieci obydwu sióstr. Jakieś jointy, alienacja. Niby te dodatkowe elementy nie mają większego wpływu na główny nurt filmu jednak wypełniają mięsem szkielet historii. Film ma przez to głębię i nie męczy przez pokazywanie bez przerwy szpitalnej sali. Większość scen niesie mniejszy lub większy ładunek humoru lub nawet komizmu. Nie płytkiego gagu ze skórką od banana. Po prostu: życie.



 


Całościowo obraz co prawda ma raczej wydźwięk dołujący ale, jak to w realu, powplatane jest w przewodnią tragedię mnóstwo sytuacji, przy których uśmiech pojawi się bezsprzecznie na twarzy widza. Wspomniana już rewelacyjna kreacja Dorocińskiego, ale też bardzo dobra gra trójki aktorów - głównych bohaterów, w których wcielili się Kulesza, Muskała i Dziędziel. Coraz bardziej podoba mi się jako aktorka Gabriela Muskała. Po tym występie zapewne pojawią się następne propozycje głównych ról. Co do Kuleszy i Dziędziela to faktem jest, że nigdy nie schodzą poniżej bardzo wysokiego poziomu. Kulesza zresztą zagrać może chyba wszystko. Przypomina się taka anegdota o Aleksandrze Śląskiej. Mianowicie podczas kręcenia serialu o królowej Bonie, reżyser Janusz Majewski szukał kogoś, kto zagra włoską władczynię na polskim tronie w scenach gdy jest młoda. Śląska miała wówczas 55 lat. Kiedy usłyszała, że Majewski szuka młodszej aktorki, która miałaby ją zastąpić w niektórych scenach, podobno miała krzyknąć do reżysera: - Ja jestem aktorką! Ja ci zagram młodość! I właśnie taka jest Kulesza. Może zagrać wszystko. Ma już na koncie naprawdę wybitne kreacje w filmach, choćby Róża Wojciecha Smarzowskiego i Ida Pawła Pawlikowskiego. Marian Dziędziel to również osobny rozdział. Został doceniony naprawdę późno (przepraszam Panie Marianie!). Jeden z ulubionych aktorów wspomnianego Smarzowskiego (pojawił się już w jego pierwszym eksperymentalnym filmie Małżowina). To chyba ten reżyser jako pierwszy zaczął mu powierzać poważniejsze role. Wojnar w Weselu, Dziabas w Domu złym, Gołąb w Drogówce. W zasadzie nie było filmu, w którym Smarzowski nie dałby mu choćby epizodu. W każdym razie Marian Dziędziel w omawianym filmie również daje popis. Nie chcę opisywać poszczególnych scen na potwierdzenie swoich teorii. To naprawdę trzeba zobaczyć samemu. I chwała reżyserce Kindze Dębskiej, że umiała z tego panteonu gwiazd skleić tak dobrze funkcjonujący układ. Nikt nie wybija się na pierwszy plan, nie szarżuje. Wszyscy znają swoje miejsce. Rewaluacyjne prowadzenie aktorów.






Polskie kino w ostatnich kilku latach ma się bardzo dobrze. Świadczą o tym sukcesy chociażby Idy. Zauważalna jest duża frekwencja. Zresztą ogólnie, nie tylko na polskie filmy, ludzie pomimo wysokich cen biletów chodzą gromadnie (zwłaszcza w weekendy). Ten film utwierdzi wszystkich w przekonaniu, że warto tak spędzać czas. Ktoś może się doczepić, że znowu ci sami aktorzy. Mnie to nie przeszkadza, skoro to tak fantastyczni artyści. Wiem, że temat filmu jest ciężki. Lecz sposób i forma jaką przyjęła reżyserka nie powoduje, że po wyjściu z kina człowiek ma ochotę się upić i powiesić. Wręcz przeciwnie. Mamy ochotę pogadać z najbliższymi. Film nie musi być tylko głupią rozrywką. Ten nie jest. Nie zmusza ale zachęca do przemyśleń. I o to chodzi. Takie kino cenię. Trochę do śmiechu, trochę do zadumy. Polecam. 

Postscriptum: Pani Kinga Dębska napisała najpierw powieść pod tym samym tytułem. Jest w niej dużo więcej oczywiście niż w filmie. Ciekawym czy sposób i forma książki jest zbliżona do obrazu kinowego. Podobno wyjaśnione są niektóre kwestie, zarysowane jedynie w filmie. Powieść, jak mówiła sama reżyserka, pozwala spojrzeć w inny trochę sposób na niektóre postaci. Choćby na siostrę graną przez Muskałę. Jej dziwne zachowanie w pewnej scenie (kontekst spadku - nie chcę zdradzać szczegółów) jest jakoś uzasadnione w książce. W ogóle ciekawy jest motyw rywalizacji obu sióstr. Jedna czuje się wyraźnie gorsza, druga bagatelizuje problem. I zazdrość o miłość ojca... Ale to już sami zobaczcie. Zapraszam do kina.

Zwiastun:






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz