Filmy oceniam w skali 1-10
Reżyseria: Kinga Dębska
Scenariusz: Kinga Dębska
Premiera: 01 listopada 2015 r. (Polska)
Obsada: Agata Kulesza, Gabriela Muskała, Marian Dziędziel,
Małgorzata Niemirska, Marcin Dorociński, Łukasz Simlat
Produkcja: Polska
Produkcja: Polska
Czas trwania: 1 godz. 28 min.
Ocena: 7
Każdy z nas stanie lub stał z tym problemem twarzą w twarz.
Odchodzenie i śmierć najbliższych. Film dotyka tej kwestii poprzez ukazanie
relacji pomiędzy dwiema siostrami. Przez chwilę na początku pomyślałem: oj, coś
TVN-em zajeżdża. Świat aktorów, architektów nakręcony w przepięknych kolorach.
Jakże się pomyliłem…. Na początku się przestraszyłem tym nadchodzącym
plastikiem. Okazało się, że jest to, bez ckliwego sentymentalizmu, mocna
historia relacji rodzinnych. Historia ta mogła się wydarzyć w rodzinach o
każdym statusie społecznym. Nie ma na to recepty i nie ma katalogu sposobu
zachowań i reakcji w takich sytuacjach. Gabriela Muskała i Agata Kulesza grają
siostry, które muszą się zmierzyć z odchodzeniem rodziców (Marian Dziędziel i
Małgorzata Niemirska). Na pierwszoplanową historię z zapadłą w śpiączkę matką i
z coraz gorzej czującym się ojcem nakładają się liczne poboczne wątki rodzinne.
Problemy bezrobotnego męża jednej z sióstr (świetny Marcin Dorociński) trochę
pierdołowatego pasożyta. Niby jest to zarysowane cienką kreską i Dorociński
pojawia się może ze cztery razy na ekranie, jednak jest tak sugestywny, że
zapada w pamięć jako ważny element filmu (scena z parasolem!). Gdzieś w
tle pokazane jest również dojrzewanie dzieci obydwu sióstr. Jakieś jointy,
alienacja. Niby te dodatkowe elementy nie mają większego wpływu na główny nurt
filmu jednak wypełniają mięsem szkielet historii. Film ma przez to głębię i nie
męczy przez pokazywanie bez przerwy szpitalnej sali. Większość scen niesie
mniejszy lub większy ładunek humoru lub nawet komizmu. Nie płytkiego gagu ze
skórką od banana. Po prostu: życie.
Całościowo obraz co prawda ma raczej wydźwięk dołujący ale,
jak to w realu, powplatane jest w przewodnią tragedię mnóstwo sytuacji, przy
których uśmiech pojawi się bezsprzecznie na twarzy widza. Wspomniana już
rewelacyjna kreacja Dorocińskiego, ale też bardzo dobra gra trójki aktorów -
głównych bohaterów, w których wcielili się Kulesza, Muskała i Dziędziel. Coraz
bardziej podoba mi się jako aktorka Gabriela Muskała. Po tym występie zapewne
pojawią się następne propozycje głównych ról. Co do Kuleszy i Dziędziela to
faktem jest, że nigdy nie schodzą poniżej bardzo wysokiego poziomu. Kulesza
zresztą zagrać może chyba wszystko. Przypomina się taka anegdota o Aleksandrze
Śląskiej. Mianowicie podczas kręcenia serialu o królowej Bonie, reżyser Janusz
Majewski szukał kogoś, kto zagra włoską władczynię na polskim tronie w scenach
gdy jest młoda. Śląska miała wówczas 55 lat. Kiedy usłyszała, że Majewski szuka
młodszej aktorki, która miałaby ją zastąpić w niektórych scenach, podobno miała
krzyknąć do reżysera: - Ja jestem aktorką! Ja ci zagram młodość! I właśnie taka
jest Kulesza. Może zagrać wszystko. Ma już na koncie naprawdę wybitne kreacje w
filmach, choćby Róża Wojciecha Smarzowskiego i Ida Pawła
Pawlikowskiego. Marian Dziędziel to również osobny rozdział. Został doceniony
naprawdę późno (przepraszam Panie Marianie!). Jeden z ulubionych aktorów
wspomnianego Smarzowskiego (pojawił się już w jego pierwszym eksperymentalnym
filmie Małżowina). To chyba ten reżyser jako pierwszy zaczął mu
powierzać poważniejsze role. Wojnar w Weselu, Dziabas w Domu złym, Gołąb
w Drogówce. W zasadzie nie było filmu, w którym Smarzowski nie dałby mu
choćby epizodu. W każdym razie Marian Dziędziel w omawianym filmie również daje
popis. Nie chcę opisywać poszczególnych scen na potwierdzenie swoich teorii. To
naprawdę trzeba zobaczyć samemu. I chwała reżyserce Kindze Dębskiej, że umiała
z tego panteonu gwiazd skleić tak dobrze funkcjonujący układ. Nikt nie wybija
się na pierwszy plan, nie szarżuje. Wszyscy znają swoje miejsce. Rewaluacyjne
prowadzenie aktorów.
Polskie kino w ostatnich kilku latach ma się bardzo dobrze.
Świadczą o tym sukcesy chociażby Idy. Zauważalna jest duża frekwencja.
Zresztą ogólnie, nie tylko na polskie filmy, ludzie pomimo wysokich cen biletów
chodzą gromadnie (zwłaszcza w weekendy). Ten film utwierdzi wszystkich w
przekonaniu, że warto tak spędzać czas. Ktoś może się doczepić, że znowu ci
sami aktorzy. Mnie to nie przeszkadza, skoro to tak fantastyczni artyści. Wiem,
że temat filmu jest ciężki. Lecz sposób i forma jaką przyjęła reżyserka nie
powoduje, że po wyjściu z kina człowiek ma ochotę się upić i powiesić. Wręcz
przeciwnie. Mamy ochotę pogadać z najbliższymi. Film nie musi być tylko głupią
rozrywką. Ten nie jest. Nie zmusza ale zachęca do przemyśleń. I o to chodzi.
Takie kino cenię. Trochę do śmiechu, trochę do zadumy. Polecam.
Postscriptum: Pani Kinga Dębska napisała najpierw powieść pod tym samym tytułem. Jest w niej dużo więcej oczywiście niż w filmie. Ciekawym czy sposób i forma książki jest zbliżona do obrazu kinowego. Podobno wyjaśnione są niektóre kwestie, zarysowane jedynie w filmie. Powieść, jak mówiła sama reżyserka, pozwala spojrzeć w inny trochę sposób na niektóre postaci. Choćby na siostrę graną przez Muskałę. Jej dziwne zachowanie w pewnej scenie (kontekst spadku - nie chcę zdradzać szczegółów) jest jakoś uzasadnione w książce. W ogóle ciekawy jest motyw rywalizacji obu sióstr. Jedna czuje się wyraźnie gorsza, druga bagatelizuje problem. I zazdrość o miłość ojca... Ale to już sami zobaczcie. Zapraszam do kina.
Zwiastun:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz