niedziela, 7 lutego 2016

KINO: HATEFUL EIGHT / NIENAWISTNA ÓSEMKA


Filmy oceniam w skali 1-10












Reżyseria: Quentin Tarantino

Scenariusz: Quentin Tarantino

Premiera: 15 stycznia 2016 r. (Polska)

Obsada: Samuel L. Jackson, Kurt Russell, Jennifer Jason Leigh, Walton Goggins, Demian Bichir, Tim Roth, Michael Madsen, Bruce Dern
Produkcja: USA



Czas trwania: 2 godz. 47 min.




Ocena: 10
 

Arcydzieło. Ciekawe, że najpierw rzuciłem hasło teraz muszę się zmierzyć z uzasadnieniem. Czym jest zatem arcydzieło?  To zapewne coś, co w swojej kategorii zasługuje również na przymiotnik: totalny. Film jest wielopłaszczyznowym dziełem sztuki (choć nie każdy obraz zasłuży na to miano). Kino to tyle elementów składowych, że aby jakiś film nazwać arcydziełem musi naprawdę zajść wiele okoliczności. Także na poziomie imponderabiliów. Skupmy się jednak na rzeczach wymiernych. Scenariusz czyli sama historia. Sposób jej opowiedzenia czyli forma narracji. Gra aktorska. Ścieżka dźwiękowa. Oczywiście istnieje wiele gatunków. Gusta chadzają wieloma ścieżkami. Można niby obiektywnie próbować dokonać oceny. Generalnie jednak wszystko jest kwestią upodobań. Choć tylko do jakiegoś stopnia. I nie jest tak, że o gustach się nie dyskutuje.




Każdy szanujący się kinoman wie, że Tarantino ma swój autorski styl. W każdym niemal jego filmie występują jakieś powtarzalne elementy. Poczynając od wystrzałowego (a jakże!), pełnometrażowego debiutu z 1992 roku (Wściekłe psy) cechą główną zdaje się być postmodernizm. To pomieszanie stylów, ogromna ilość cytatów, zapożyczeń. Popkulturowa zabawa z widzem. Mieszanie zasad gatunkowych. Świadoma kpina i pastisz.  Tarantino doprowadził te chwyty do takiego momentu, w którym w kolejnych filmach sam zaczął siebie cytować, czy powtarzać elementy charakterystyczne tylko dla niego. Przy czym ta powtarzalność nie nudzi, nie jest ewidentnym kopiowaniem samego siebie. Zaburzenie chronologii akcji, podział na rozdziały, retrospekcje. Plus elementy charakterystyczne wyłącznie dla niego jak np. widoczna w wielu filmach słabość Tarantino do kobiecych stóp (Pulp Fiction, Jackie Brown, Kill Bill, Death Proof).



Tarantino i stopy




Następnie wszechobecny krwawy balet (Kill Bill, Django).




Kolejny element to fakt, że ten reżyser zatrudnia i przywraca blask niemal w każdym filmie jakiejś byłej gwieździe ekranu. Czasem nawet kina klasy B. Angażuje wbrew dotychczasowemu emploi. Tak było z Johnem Travoltą w Pulp Fiction. Przywrócił Pam Grier w Jackie Brown, dawną gwiazdę tzw. blaxploitation films z lat 60/70-tych. Dał drugie życie Kurtowi Rusellowi (Death Proof), który zresztą wszedł do swoistej "stajni" aktorów Tarantino - pojawia się ponownie w Nienawistnej ósemce w głównej roli. Oprócz niego zagrali w najnowszym filmie także inni ulubieńcy reżysera: Samuel L. Jackson (5 filmów razem), Tim Roth (4 filmy razem) i Michael Madsen (4 filmy razem). Następnym znakiem rozpoznawczym są rozbudowane dialogi, pogawędki o wszystkim, nie mające nawet często związku z prowadzoną fabułą. I o ile we współcześnie osadzonym miejscu akcji takie rozmowy mogą dotyczyć absolutnie wszystkiego: żywności (Pulp Fiction i Le Big Mac!), utworów muzycznych (Wściekłe psy - Like a Virgin Madonny), dawania napiwków (znów Wściekłe psy), oczywiście seksu i wielu innych zagadnień, to jednak umieszczając akcję na tzw. dzikim zachodzie Tarantino mógł utrudnić sobie sprawę. Wyszedł jednak z tego obronną ręką. Zarówno w Django jak i w najnowszym filmie Tarantino powymyślał naturalnie brzmiące długie konwersacje. Pisanymi przez siebie dialogami reżyser dodaje w ten sposób wymyślonym przez siebie postaciom głębi i uczłowiecza je. Mówi niemal: - popatrzcie, oni są tacy jak ja czy wy, gadają o duperelach, potrafią nakręcić się tematem i pokłócić o ulubionego drinka, pozycję seksualną, wykonawcę pop itd. I wreszcie charakterystyczny element wzbogacający czyli rewelacyjne ścieżki dźwiękowe złożone z wybranych przez Tarantino utworów, często mało znanych, które po wydaniu potem jako soundtracki stawały się także bestsellerami.



Przejdźmy jednak w końcu do najnowszego filmu Quentina Tarantino.






Podzielmy tekst w stylu reżysera na rozdziały:

  • 1. Fabuła, odniesienia i cytaty, gra aktorska - czyli miąższ


Nie ulega wątpliwości, że gatunkowo westernowi Tarantino zarówno w przypadku Nienawistnej ósemki jak i Django bliżej do Sergio Leone i spaghetti westernu niż do klasycznych filmów z romantyczną wersją dobrego szeryfa rozprawiającego się ze złem niczym John Wayne w Rio Bravo.  Co nie oznacza, że Tarantino nie mrugnął do nas okiem i nie zabawił się w cytowanie amerykańskich legendarnych obrazów z dzikiego zachodu. Po pierwsze tytuł: Hateful Eight. Jest nawiązaniem do Magnificent Seven (pol.: Siedmiu wspaniałych) Johna Sturgesa z 1960 roku. Polskie tłumaczenie może i nie oddaje tego nawiązania, lecz jak się zastanowić, dosłowne tłumaczenie zachowujące tę relacje jest praktycznie niemożliwe (Ośmioro nienawistnych?). Kolejnym cytatem z klasyki jest wypatrzony przez jakichś fanów kina napis na dyliżansie: Butterfield Overland Stage. Identyczny pojawia się na tego typu pojeździe w 15:10 do Yumy, westernie z 1957 roku. Co do miejsca akcji, to Tarantino osadził ją czasowo w parę lat po zakończeniu wojny secesyjnej. Rzecz dzieje się w zaśnieżonym, górskim krajobrazie stanu Wyoming w środkowej części USA. Na początku Tarantino monumentalnymi kadrami i wolnymi ruchami kamery buduje atmosferę mającą nas wprowadzić w klimat filmu. Początkowa scena zilustrowana posępną i pełną patosu (ale nie kiczu) muzyką Ennio Morricone trwa dobre kilka minut. Pół ekranu wypełnia przydrożny Chrystus na białym, śnieżnym tle, z boku wyświetlają się napisy. W oddali widzimy sunący przez zaspy dyliżans. Te długie sceny i sposób kadrowania od razu nasunęły mi skojarzenie z Pewnego razu na Dzikim Zachodzie Sergio Leone z 1968 roku.


Tam też scena początkowa przeciągnięta jest niemal do granic możliwości.Wolne tempo akcji i wymagający cierpliwości sposób narracji. Obydwa filmy mają niemal tę samą długość, różnica dosłownie dwóch minut (2:47 Tarantino, 2:45 Leone). Poza tym bohaterowie, brudni, przeklinający, niepapierowi, z zatartymi podziałami na dobrych i złych są jakby żywcem wyjęci z filmów Leone oraz z... wcześniejszych filmów Tarantino. Centralnymi postaciami, bo trudno o kimś z ósemki powiedzieć, że jest głównym bohaterem, są dwaj łowcy nagród: major Marquis Warren (Jackson) i John Ruth "Szubienica" (Russell). Ruth wiezie dyliżansem schwytanego przestępcę, kobietę Daisy Domergue (w tej roli, nominowana za nią do Oscara, genialna Jennifer Jason Leigh). 


Dosiada się do nich właśnie major Warren i nowo wybrany szeryf z pobliskiego miasta Chris Mannix (Walton Goggins). Dyliżans ucieka przed nadchodzącą potężną śnieżycą. Bardziej zresztą przypomina w pierwszych scenach mroczny karawan. Cała czwórka wraz z woźnicą chroni się przed niedogodnościami aury w stojącym na zupełnym odludziu zajeździe. Tam wchodzą na scenę kolejni bohaterowie (oprócz tytułowej ósemki jest i parę innych osób pojawiających się głównie w opowieściach i retrospekcjach). Termin scena pasuje tu idealnie. Otóż jedność czasu i miejsca akcji (w zasadzie poza wstępną częścią filmu dziejącą się wewnątrz dyliżansu, całość akcji rozgrywa się w zajeździe) nasuwa skojarzenia z teatrem. I prawidłowo. Tarantino wraz z aktorami czytał scenariusz Nienawistnej ósemki właśnie w teatrze. Zresztą reżyser nosi się podobno z zamiarem adaptacji tekstu na potrzeby sztuki, którą zamierza wystawić! Taki sposób opowieści pojawił się już u niego we Wściekłych psach, gdzie pierwszy akt rozgrywa się w całości w restauracji, podczas planowania skoku, natomiast w drugiej części filmu akcja przenosi się na stałe do garażu, miejsca spotkania bandytów po dokonaniu rabunku. Powiązań z debiutem jest więcej. Od pewnego momentu zarówno we Wściekłych psach jak i najnowszym dziele, Tarantino wprowadza niepewność i nakazuje nam domyślać się kto jest kim w tych opowieściach. Robi się z tego klaustrofobiczna historia o zamkniętych na małej przestrzeni ludziach, z których każdy podejrzewa każdego o niecne zamiary (w debiucie niepewność dotyczy tego kto jest zdrajcą, tutaj z kolei nie wiemy kto jest bandytą mającym ewentualnie pomóc w ucieczce przewożonej Daisy Domergue). Tarantino myli tropy, rozciąga akcję, wprowadza boczne opowieści (list od Lincolna, scena oralnego seksu dwóch mężczyzn - nie zdradzam szczegółów). Jeden i drugi film przypomina z kolei powieść kryminalną Agathy Christie Dziesięciu Murzynków gdzie bohaterowie (jest ich ośmiu!) odcięci od świata rozwiązują zagadkę - kto jest mordercą. A propos murzynków - płynnie  przejdziemy do tematyki rasizmu zarysowanej w tym filmie. Akcja dzieje się tuż po amerykańskiej wojnie domowej. Wyznawcy utrzymania niewolnictwa reprezentowani są tu przez starego generała konfederatów i nowego szeryfa, który raczej wielbicielem abolicjonizmu nie jest. Zresztą każdy ma tu coś za uszami w tej kwestii. Pojawia się również temat nienawiści do Meksykanów. Tarantino daje do zrozumienia co tym myśli gdy czarnoskóry major zwraca się bezpośrednio do widzów mówiąc: - Nie wiecie, jak to jest być czarnym w tym kraju! Można powiedzieć zatem, że film nie jest wyłącznie płytką rzezią. Oczywiście Tarantino wprowadza wątki światopoglądowe i społeczne bez zbędnego dydaktyzmu, w przewrotny dla siebie sposób. Podsumowując, do tego elementu filmu nie mam żadnych zastrzeżeń: mamy cytaty, bogate odniesienia, trochę przesłania, kryminalną niemal intrygę, dużo suspensu. Wszystko to rewelacyjnie zagrane. Mięsiste postaci. Tim Roth, który jest trochę przez moment w typie postaci Waltza z Django. Nawet Channing Tatum umiejętnie poprowadzony okazał się dobrym  aktorem. To wszystko się rewelacyjnie ogląda. Całość jest podzielona na rozdziały jak w Kill Bill. Brak tym razem na ekranie samego Tarantino. Jednak słychać go co jakiś czas z offu. Jest narratorem, który czasem przyśpiesza akcję i wyjaśnia niektóre elementy (niczym starożytne deus ex machina, ale bez tego film trwałby chyba z pięć godzin).



  • 2. Strona wizualna


Trochę już pisałem o tym wyżej. Autorem zdjęć jest współpracujący z Tarantino od Kill Bill Robert Richardson. Laureat trzech Oscarów za zdjęcia. Zresztą pomijając filmy z Quentinem lista dzieł, które filmował jest imponująca: Pluton, Wall Street, Urodzony 4 lipca, The Doors, JFK, Urodzeni mordercy, Nixon Olivera Stone'a, Kasyno, Aviator, Wyspa Tajemnic Martina Scorsese. Nieźle, prawda? Tarantino zastosował w Nienawistnej ósemce technologię analogową Ultra Panavision 70, którą wskrzesił po kilkudziesięciu latach (swoje tryumfy świeciła na przełomie lat 60-70). Używana była do monumentalnych, wielkich, panoramicznych widowisk. Miała odróżnić kino od telewizji. Sposób filmowania w tym filmie i późniejszy montaż jest tak jak pisałem powolny, spokojny, w zupełnej symbiozie z tempem akcji i słyszalną muzyką. Patos, tajemnica. Czasem przyspiesza i sceny strzelanin pokazuje niczym choreograficzne wystudiowane układy. Pięknie wygląda mocno czerwony strumień krwi na białym tle czystego śniegu. To buduje klimat filmu i wciska widza w fotel by zaraz pozwolić na upajanie się na olbrzymim ekranie pięknem surowego krajobrazu. Genialny, doświadczony operator dał na pewno Tarantino to, co ten sobie wymyślił i spełnił jego autorską wizję. Jako ciekawostkę podam, że przy dwóch pierwszych filmach (Wściekłe psy i Pulp Fiction) operatorem u Quentina był polak: Andrzej Sekuła. Podsumowanie: strona wizualna to wysmakowane dzieło sztuki.

 Zwiastun nr 1 (pl)
  • 3. Muzyka


Jak już wspomniałem autorem muzyki jest Ennio Morricone. Legendarny twórca. Pisał swoje dzieła miedzy innymi do filmów Sergio Leone. Zatem mamy kolejną paralelę ze spaghetti westernem. Krok Tarantino niewątpliwie świadomy. Morricone pojawił się na soundtracku również przy okazji Django. Ale tam były to jedynie fragmenty. Tu napisał osobną, całą muzykę do filmu. To pierwszy taki przypadek u Tarantino. Dotychczas wybierał do swoich dzieł podkład złożony z piosenek, głównie artystów sprzed lat. Teraz złamał tę zasadę by jeszcze mocniej połączyć się klimatem z filmami Sergio Leone. Nie sposób wspomnieć o tym, że muzyka komponowana na potrzeby filmu przez włoskiego artystę jest sama w sobie autonomicznym dziełem. Genialność jego prac przejawia się w fakcie, że muzyka znakomicie ilustruje i podbija wartość i klimat filmowych kadrów jak również zupełnie udanie funkcjonuje odrębnie i daje się słuchać z płyt. Płyty z muzyką Morricone sprzedają się w dużych nakładach. Reasumując: muzyka jest arcymistrzowska i nabyłem sam następnego dnia po seansie płytę i zasłuchuję się nią do dzisiaj. Morricone uzupełniają na krążku fragmenty dialogów z filmu i kilka piosenek. 
 soundtrack



Zamykając recenzję (inaczej zaraz wyjdzie mi jakiś esej na cześć filmu) muszę podkreślić, że dla maniaków filmowych, a zwłaszcza dla fanów Tarantino jest to lektura obowiązkowa. I nie w domu przed komputerem ale w kinie (Ultra Panavision wszak i Morricone!). Ciemność sali kinowej pozwoli w stu procentach odebrać grę światłem, klimat filmu. Znajdziemy się w samym centrum śnieżycy gdzieś w Wyoming i razem z bohaterami filmu będziemy rozwiązywać zagadkę, bawiąc się przy okazji świetnie. Żart i kpina Tarantino sypie się i w tym filmie gęsto. Nie jest to może kopalnia bon motów jak Pulp Fiction, ale przecież nie można przez tyle lat odnosić wszystkich kolejnych filmów reżysera do tego jednego. Choć dla mnie te dwa filmy plus Wściekłe psy stanowią trzy równorzędne wypowiedzi artystyczne tego twórcy. Trzy arcydzieła. Quentin znowu w najwyższej formie! Marsz do kina!

 Zwiastun nr 2 (pl)

1 komentarz:

  1. "Nienawistna Ósemka" oczywiście znalazła się na mojej liście "musisz pójść do kina w 2016" (a lista ta jest krótka, liczy jakieś pięć tytułów ;)). Tarantino jest dość przewidywalny i wiedziałem, czego się po nim spodziewać... i absolutnie nie zawiodłem się. :D Jak na razie był to trzeci film Quentina, jaki widziałem (ubolewam, że jeszcze nie udało mi się zobaczyć "Pulp Fiction"), i zdecydowanie najlepszy. 8/10 ;)

    OdpowiedzUsuń