niedziela, 21 sierpnia 2016

KINO: BOSKA FLORENCE / FLORENCE FOSTER JENKINS





Reżyseria: Stephen Frears

Scenariusz: Nicholas Martin

Premiera: 19 sierpnia 2016 r. (Polska)
Obsada: Maryl Streep, Hugh Grant, Simon Helberg
Produkcja: USA, Wielka Brytania

Czas trwania: 1 godz. 50 min.

Ocena: 6/10

O tym, że Meryl Streep jest wybitną aktorką filmową i teatralną nie trzeba raczej nikogo przekonywać. 92 nominacje do różnych nagród filmowych, przyznane: 3 Oscary, 8 Złotych Globów i Złota Palma w Cannes. Kinomani w pamięci mają zapewne role w takich filmach jak: Sprawa Kramerów, Łowca jeleni, Kochanica Francuza, Wybór Zofii, Co się wydarzyło w Madison County, Godziny, Wątpliwość. I choć niektórzy piszą ostatnio, że gra Streep jest przesiąknięta rutyną (recenzja z Boskiej Florence w miesięczniku KINO, nr 08/2016) to jednak moim zdaniem nadal zachwyca. Kto nie lubi niech nie ogląda. Być może po prostu to kwestia samych scenariuszy. Trudno o ciekawe role w filmach dla dojrzałych aktorek. Jednak o ostatnich kreacjach Maryl Streep pisano wiele. Margaret Thatcher w obrazie Żelazna Dama czy chora na raka lekomanka w Sierpień w hrabstwie Osage. To kreacje, które się pamięta. W najnowszym filmie Streep wciela się (dosłownie!) w postać Florence Foster Jenkins, amerykańskiej sopranistki - amatorki, znanej jako najgorsza śpiewaczka świata. Jenkins to autentyczna postać żyjąca w latach 1868-1944. 



Sama finansowała swoją "karierę" z otrzymanego spadku po ojcu, bankierze. Na Youtube można wysłuchać archiwalnych nagrań, nie pozostawiających żadnych wątpliwości co do zupełnego braku słuchu i talentu pani Jenkins. W Polsce mogliśmy kilka lat temu oglądać przedstawienie Boska! w teatrze Polonia w Warszawie, z równie świetną Krystyną Jandą w roli głównej (spektakl był transmitowany na żywo również przez Teatr TV). Film z Maryl Streep pokazuje m.in. występ Jenkins w Carnegie Hall (tak, tak!). Pomimo fatalnego poziomu artystycznego, występy tej śpiewaczki w tamtym czasie były bardzo popularne, a jej płyta stała się nawet bestsellerem (prawdopodobnie z uwagi na niezamierzone walory komiczne).




Film umiejętnie łączy elementy śmieszne z poważnymi (choć tych drugich jest na pewno mniej). Trochę przerysowana jest moim zdaniem postać akompaniatora śpiewaczki, grana przez Simona Helberga, ale nie psuje filmu. Streep genialnie naśladuje śpiewaczkę, sama wykonuje partie wokalne (jakże odmienne od tych w Mamma mia!). Hugh Grant w roli męża Jenkins też daje radę i nie jest tylko tłem dla Boskiej Maryl. Mąż, choć napisałem, że oddany, okazuje się niewierny. Wyjaśnić ten paradoks pomoże Wam już jednak osobiście zaliczony seans. Nie jest to arcydzieło. Lekki raczej film na niedzielne popołudnie. Jednakże Boska Maryl jako Boska Florence wynagrodzi wszystkie niedostatki.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz