wtorek, 20 września 2016

JULIETA





Reżyseria: Pedro Almodóvar
Scenariusz: Pedro Almodóvar

Premiera: 2 września 2016 r. (Polska) / 8 kwietnia 2016 (Świat)
Obsada: Emma Suárez, Adriana Ugarte, Daniel Grao, Inma Cuesta, Darío Grandinetti, Rossy de Palma
Produkcja: Hiszpania

Czas trwania: 1 godz. 36 min.

Ocena: 6+/10


Almodóvar oparł scenariusz na trzech opowiadaniach kanadyjskiej noblistki Alice Munro, których bohaterką jest ta sama kobieta na różnych etapach życia. Niezły dramaturgicznie pomysł, pozwolił na liczne retrospekcje ukazujące przemianę młodej dziewczyny w doświadczoną, dotkniętą licznymi, mocnymi ciosami, dojrzałą kobietę. To także, a może przede wszystkim historia relacji matki i córki. Nie lubię streszczać tutaj filmów zatem taki krótki opis kończy sprawę fabuły.
Wybrałem się na ten tytuł w pochmurne, wczesne, niedzielne popołudnie. Środek września. Koniec lata. 66-letni hiszpański reżyser stroną wizualną swojego obrazu łagodzi depresyjny wydźwięk filmu jak i pozwala zapomnieć o nadchodzącej jesieni. Nie ma tu moim zdaniem za dużo klasycznego Almodóvara. Film jest raczej stonowany, mimo, że dzieje się sporo (niemal jak w telenoweli). Stonowany nie oznacza, że bez emocji. Po prostu - w porównaniu ze swoim poprzednim filmem (moim zdaniem kiepskim - Przelotni kochankowie) Almodóvar wyciszył się. Jest to jakiś kolejny hołd oddany kobiecości, tyle, że nie jest obleczony, jak to często u niego bywa, w tandetną stylistykę. Pomimo, że jest bardzo kolorowo i jasno. Nie będę ukrywał, że nie kupuję Almodóvara w całości (jak choćby robię to z Woodym Allenem). Niektóre filmy cenię i pamiętam (Volver, Porozmawiaj z nią), momentami jednak ten jego anturaż nie przypadał mi do gustu. Julieta choć moim zdaniem trąci czasem banałem i marnym serialem, to jako całość nie nudzi i ogląda się bardzo dobrze. Natomiast warsztatowo (świetne zdjęcia: kadry gotowe do albumu, akcja płynna, jedno wynika z drugiego, nie ma tzw. dłużyzn, nie przerysowane aktorstwo) film jest co najmniej solidny. Perłą jest kreacja aktorki pojawiającej się często u Almodóvara, mianowicie - Rossy de Palma, wcielającej się tutaj w kluczową postać drugoplanową - gosposi. Zapamiętam ten film również z dwóch innych powodów. Miałem dwa osobiste skojarzenia (być może mylne, a na pewno odległe, lecz moje). Pierwsze to kadry niczym u Edwarda Hoppera (nie poradzę nic na to, że chodzą za mną od pół roku te obrazy). 

Przykłady:
Almodóvar

Almodóvar

Almodóvar
 
Hopper

Hopper
Ten powyżej cytował niemal 1:1 Wajda w Tataraku.
 
Hopper

Myślę, że temat samotności pojawia się często u obu panów (wszak wszyscy na swój sposób jesteśmy samotni, to nie do przeskoczenia w stu procentach - też banał, ha!).
Drugie skojarzenie to twórczość Gustava Klimta, austriackiego malarza i grafika (secesja). Na Klimta naprowadził mnie... szlafrok głównej bohaterki (pierwsze zdjęcie powyżej). 
Film o kobietach, nie tylko dla kobiet. Polecam. Dużo par 30+ na sali. Zero młodszych.  

czwartek, 1 września 2016

CZERWONY KAPITAN / Červený kapitán / Rudý kapitán




Reżyseria: Michal Kollar
Scenariusz: Miro Šifra, Anna Fifkova, Michal Kollar

Premiera: 26 sierpnia 2016 r. (Polska)
Obsada: Maciej Stuhr, Oldřich Kaiser, Marián Geišberg, Zuzana Kronerová, Helena Krajčiová, Ladislav Chudík.
Produkcja: Czechy, Polska, Słowacja

Czas trwania: 1 godz. 49 min.

Ocena: 6/10


Jest rok 1992, tuż przed podziałem Czechosłowacji na dwa państwa. Richard Krauz (Maciej Stuhr), policjant wydziału zabójstw wraz ze starszym kolegą, Edo (Marián Geišberg) prowadzą śledztwo w sprawie domniemanego morderstwa. Na miejscowym cmentarzu, przy przenoszeniu starej trumny wypadły zwłoki. W czaszce jest gwóźdź, palce u rąk zmiażdżone, a pod paznokciami u stóp ślady po wbijanych igłach. W trakcie prowadzonego postępowania policjanci dotrą do tytułowego Czerwonego Kapitana, byłego funkcjonariusza bezpieki, który słynął z brutalnych przesłuchań. W sprawę zamieszani okażą się również księża i dostojnicy kościelni. Film od razu nasuwa skojarzenia z polskim obrazem Władysława Pasikowskiego Psy (1992). Policjanci i bezpieczniacy starego reżimu postawieni w nowej rzeczywistości. Do połowy filmu nie jest źle. Atutem jest na pewno niezła muzyka i zdjęcia. To one razem tworzą mroczny i duszny klimat. Szkoda, że na koniec wszystko poszło w stronę typowej sensacyjnej kliszy. Bardziej mi odpowiadało wolne snucie wątków w pierwszej fazie filmu, odsłanianie ukrytej pod powierzchnią czerwonej sieci dawnych służb. Pasikowski co prawda też w drugiej części swojej opowieści (Psy II: Ostatnia krew, 1994) również poszedł w stronę kina akcji, ale zrobił to także efektowniej od Kollara. Natomiast porównując te filmy, zauważyć trzeba na korzyść polskiego klasyka dużo lepsze dialogi. Ile z nich weszło do języka potocznego na stałe! Tu raczej na to się nie zanosi. Zresztą odbiór polskiej wersji filmu Czerwony kapitan psuje dubbing. (m.in. Stuhr podłożył swój własny głos). Lepiej chyba byłoby zaserwować wersję tradycyjną z napisami. Reasumując na plus zaliczyć trzeba: klimat (muzyka plus zdjęcia), grę aktorów (Stuhr i Geišberg wypadli świetnie), pomysł, zawiązanie akcji. Naprawdę w tej historii był solidny potencjał. Jeszcze jedna dygresja: o ileż lepszy był również serial Glina Pasikowskiego ze Stuhrem, w którym również pojawiły się podobne wątki... Mimo kręcenia nosem, polecam, można zobaczyć.







  

Inne recenzje: 


 Starsze: