czwartek, 11 lutego 2016

KINO: SYN SZAWŁA / SAUL FIA




Reżyseria: László Nemes
Scenariusz: László Nemes, Clara Royer

Premiera: 22 stycznia 2016 r. (Polska)
Obsada: Géza Röhrig, Levente Molnár, Urs Rechn, Todd Charmont, Jerzy Walczak

Produkcja: Węgry



Czas trwania: 1 godz. 47 min.




Ocena: 10


Długo zabierałem się do napisania tej recenzji. Film widziałem kilka dni temu. Ciężko jednak uporządkować myśli po kontakcie z tym obrazem. Jest to ingerencja niemal fizyczna w umysł widza. Akcja tego dramatu osadzona jest w Auschwitz w roku 1944. Ukazuje 48 godzin życia Szawła Auslandera, węgierskiego Żyda, członka sonderkommando. Były to oddziały specjalne utworzone z więźniów do pomocy w eksterminacji. Obsługiwały komory gazowe (szatnie i "łaźnie"), krematoria, doły paleniskowe. Członkowie sonderkommando pracowali w grupach podzielonych według zadań. I tak: jedna grupa pomagała rozebrać się przybyłym do zagazowania więźniom, którzy szli na śmierć przekonani, że za chwilę staną pod prysznicem. Członkowie tej grupy po uśmierceniu kolejnych transportów sprzątali ubrania i bagaże w szatni, przeszukiwali je, segregując znalezione przedmioty. Kolejna grupa odpowiadała za uprzątnięcie komory gazowej ze zwłok i wyczyszczenie wszystkich wydzielin fizjologicznych jakie ciało ludzkie walczące w olbrzymim strachu i stresie w ostatnich chwilach życia bezwiednie wydala z siebie. Byli też tacy, którzy tylko wyrywali złote zęby trupom ("dentyści"). Inni z kolei obsługiwali wózki i piece krematoryjne. Te wszystkie opisane "zadania" jakie musieli wykonać członkowie tych grup specjalnych są dokładnie i dość szczegółowo ukazane w filmie. Reżyser zastosował zabieg formalny, który spowodował, że całość akcji oglądamy z bliska, niemalże oczami głównego bohatera. Po pierwsze, większość filmu kamera operuje albo w pobliżu twarzy Szawła, bądź tuż za jego plecami. Po drugie film składa się tylko z kilkudziesięciu długich ujęć (przeciętny film ma ich ponad 350). Te techniczne rozwiązania powodują, że całość nabiera dusznego, ciasnego wręcz klaustrofobicznego klimatu. Długie ujęcia nadają bardzo naturalny i mocno realistyczny charakter pokazywanym scenom. Film, paradoksalnie, nie traci przez to dynamizmu. Szaweł i inni więźniowie praktycznie przez cały film są przeganiani z miejsca na miejsce w celu wykonywania kolejnych zadań. To wszystko przy akompaniamencie krzyków kapo i obozowych strażników, w różnych językach. Większość kadrów jest w tle zamazana, wyostrzone są głównie twarz  bądź plecy głównego bohatera, na których widnieje czerwony znak iks.



Jak już wspomniałem film ukazuje dwie doby z życia głównego bohatera. Podczas sprzątania komory gazowej więźniowie znajdują chłopca, który jakimś trafem przeżył pobyt w łaźni. Zostaje on na oczach Szawła uduszony gołymi rękami przez lekarza SS,  który zażyczył sobie następnie, aby ciało chłopaka dostarczyć mu do "badań". Szaweł zanosi zwłoki do gabinetu lekarskiego. Postanawia, że wykradnie je i urządzi pochówek z udziałem rabina. Te wydarzenia i ich dalszy rozwój stanowią oś fabularną filmu. Kradzież zwłok i poszukiwanie rabina wśród więźniów powoduje, że zarówno Szaweł jak i więźniowie przebywający w jego otoczeniu narażeni są na olbrzymie niebezpieczeństwo. W Auschwitz raczej nie było skomplikowanej gradacji kar. Za większość "przewinień" groziła śmierć. Na pierwszy rzut oka, zachowanie Szawła jest nielogiczne. W tej upiornej fabryce śmierci, gdzie ludzkie zwłoki traktowane są jak przedmiot, a trupy są niemal  produkowane w akordowym tempie, takie pojęcia jak: pochówek z ceremoniałem religijnym czy żałoba brzmią absurdalnie. Jednakże jak się głębiej zastanowić to właśnie Szaweł zachowuje się tak jak powinien. Ten jeden z nielicznych odruchów człowieczeństwa  na jaki zdobywa się główny bohater w tym odrażającym miejscu jeszcze bardziej uświadamia właśnie absurdalność obozowej rzeczywistości. Ludzie sprowadzeni do numerów, poniżani, upodleni do granic ludzkiej wyobraźni, traktowani gorzej niż przedmioty. Na zwłoki oprawcy mówią "sztuki". Niemieccy nadludzie, rzekoma esencja rasy człowieczej, nordyccy panowie okazują się czymś gorszym od drapieżnych zwierząt. Zabijają dla przyjemności. Schowani za buchalterią śmierci, raportami, wykresami, liczeniem i segregowaniem, chorą rasistowską ideologią. Podobno niektórzy członkowie otoczonych złą sławą Einsatzgruppen (grupy specjalne SS, które dokonywały czystek na tyłach frontu, na podstawie list proskrypcyjnych lub w wyniku segregacji etnicznej) nie mogli znieść ciągłego, systematycznego masowego mordowania i dlatego dostawali alkohol przed wykonywaniem egzekucji. Ta praktyka stosowana zresztą była również przez radzieckie NKWD. Wracając do filmu: ciężko i w zasadzie niewykonalne jest dokonać oceny zachowania Szawła Auslandera z pozycji widza kinowego. Z jednej strony jego postępowanie jest ewidentnym brakiem logiki, ale jednakże logiki panującej wewnątrz obozu, narażaniem życia innych. Patrzeć można też na to jak na jeden z nielicznych w tej rzeczywistości odruch ludzki - szacunek dla drugiego człowieka. Mniejsza o to, czy martwy chłopiec był synem Szawła, czy nie (pada taka sugestia). To gest symboliczny, wyrastający ponad całe hańbiące i bestialskie zachowanie obozowych katów. Powinienem dodać jeszcze, że główny bohater nie jest jedynym, który zdobywa się na przeciwstawienie się panującym zasadom. W filmie historia Szawła splata się z autentycznymi wydarzeniami jakie miały miejsce w Auschwitz  w 1944 roku, a mianowicie chodzi o bunt członków sonderkommando w Krematorium IV. To wystąpienie zakończyło się tragedią, śmiercią 451 osób. I wreszcie ukazano również podejmowane przez więźniów próby ocalenia dla potomnych jakiegoś świadectwa tej bezsensownej gehenny - jeden z więźniów przemyconym aparatem fotograficznym dokumentuje z ukrycia palenie olbrzymich ilości ciał ludzkich.






Sposób narracji i tematyka sprawia, że w zasadzie oglądamy całość w bezruchu i w ciągłym napięciu. W każdym momencie filmu spodziewamy się kolejnego ciosu. Następnego szokującego widoku. Reżyser zdecydował, że część filmu rozegra się w naszej wyobraźni, dużo scen to twarz głównego bohatera i jej reakcja. I wcale nie powoduje to znudzenia. Po prostu znajdujemy się, bez chwili wytchnienia, w bezpośrednim towarzystwie człowieka pełnego strachu, zmuszanego do irracjonalnych czasem czynności, bitego, upokarzanego, a mimo to znajdującego w sobie siłę na ludzki odruch. Film autentycznie, bez przenośni, wgniata w fotel, jest przyczyną olbrzymiego momentami dyskomfortu psychicznego. Reżyser, László Nemes, w wywiadzie dla tygodnika "Wprost" powiedział: - Zagłada była zbyt ekstremalnym doświadczeniem, aby mówić o niej wyłącznie jak o temacie z podręcznika historii (...). Czułem się zobowiązany, by zrobić film, który wedrze się pod skórę. Nie opowieść o Holocauście, ale o jednym człowieku, z którym można się utożsamić. I trzeba przyznać węgierskiemu twórcy, że mu się to udało. Pokazać świat, w którym nie przeżycie, ale śmierć jest  jest normą. Świat, w którym po jednej stronie stoją kaci i ich pomocnicy, sprzedajni, często ze strachu więźniowie, którzy aby być  wiarygodni są bardziej brutalni nieraz od swoich panów. Po drugiej stronie stoją obozowe numery, "sztuki", ludzie, którzy często stracili wszystkich bliskich, wiarę w jakiekolwiek wartości uniwersalne, otępiali wykonawcy wszystkich poleceń, głodujący, torturowani wyjątkowo ciężką pracą, poddawani eksperymentom, a jednak czasem znajdujący w sobie resztki człowieczeństwa. 


Po raz pierwszy zdarzyło mi się być świadkiem absolutnej ciszy na widowni. Również po zakończeniu seansu. Ten film raczej mało kogo pozostawi obojętnym. Ludzie w milczeniu opuszczali salę kinową. Część zapewne z szacunku, inni będąc w szoku po tym co widzieli. Warto, a nawet trzeba to zobaczyć. Zwłaszcza, że stare demony podnoszą znowu łby, a historia ma w sobie element powtarzalności.

Zwiastun (pl):



Film zdobył Złoty Glob w  kategorii najlepszy nieanglojęzyczny film zagraniczny i jest też nominowany do Oscara.

7 komentarzy:

  1. Schnell…schnell…

    Nagle dwóch moich sąsiadów podniosło mnie z tej posadzki śmierdzącej fekaliami, którą wspólnie po usunięciu z łaźni ciał, razem z wieloma innymi więźniami czyściliśmy na kolanach. Trzeba było się spieszyć, bo za chwilę nowa tłumna grupa nagich brudasów wejdzie tu po ożywczą kąpiel. Jeszcze przez mgłę słyszałem jakby z taśmy nagranie typowych w takiej sytuacji komunikatów.
    - Szybko, szybko wchodzić do łaźni. Po kąpieli gorąca zupa czeka na was w stołówce, - głos był donośny, dominował nad gwarem przestraszonych głosów.
    Ludzie tłoczyli się do przestronnej łaźni, aby jak najszybciej zmyć z siebie ten brud podróży.
    - Po tak długiej podróży na pewno chcecie już być na swoich łóżkach w baraku, - głos był donośny, ale uspokajający.
    - Zapamiętajcie numer wieszaka, na którym powiesiliście swoją odzież. Będzie łatwiej ją znaleźć po wyjściu z kąpieli.
    - Schnell, schnell… - to słowo powtarzało się wielokrotnie.
    - Szybciej, kurwa… szybciej. Następni już idą … - słyszę nerwową komendę.
    Wpierw zrobiło mi się słodko. Całkiem jak wtedy, gdy mama na spacerze kupiła mi upragnionego loda. To zimo, które zapamiętałem sprzed lat jako przynoszące ulgę, teraz rozeszło się lodem po całym ciele. Drgawki wstrząsały moim ciałem, a szpila w sercu odebrała mi oddech. Gdyby zobaczył to ten z pałką, dawno byłoby już po mnie. Ale są jeszcze dwaj nieznani mi koledzy. Wykorzystają okazję żeby wyjść z tego śmierdzącego piekła wyciągając mnie na zewnątrz.
    Jeszcze przed chwilą przebywałem w pomieszczeniu gdzie panował półmrok. Sylwetki nagich ciał zamazywały się w jedną rozdygotaną masę. Wczoraj cały dzień przywozili Żydów i kąpaliśmy ich prawie do wieczora. Dzisiaj odmiana. Od rana przybywają grupy Cyganów. Tylko im pozwalają wchodzić do łaźni całymi rodzinami. Tylko im. Ciekawe dlaczego mają taki przywilej. Podobno nie udała się próba likwidacji ich w baraku, bo stanęli murem za swoimi rodzinami. Tymczasem było wiadomo, że całe tłumy Żydów, Polaków i Rosjan wpuszczają tylko po wcześniejszej selekcji. Osobno kobiety, osobno mężczyźni.
    Nagle, sam nie wiem jak to się stało, znalazłem się w diametralnie innym pomieszczeniu. Moi dwaj wybawiciele wciągnęli mnie tutaj. Oślepił mnie strumień rozżarzonego światła. Teraz w tym pomieszczeniu blask aż razi po oczach. Kolor dominujący to raczej niebieski i seledyn. No, i oczywiście złoty. Tak, złotej barwy jest tu najwięcej. Najważniejsze, że choć nadal jestem na kolanach, to wcale mi to nie szkodzi, bo klęczę na jakimś niebieskim puchu. Co za odmiana, co za ulga. Po prostu klęczę w niebiesko niebieskim puchu. Nadal jestem podtrzymywany przez moich dwóch współbraci.
    Wleką mnie pod ramiona, tak jak robią to zawsze ci, którzy ryzykują swoje życie dla ratowania innego życia. Tym razem mojego. Wiem, że ciągną mnie do kresu. Przed czyjeś oblicze. Dotychczasowy strach i przerażenie zamieniły się w nieoczekiwaną ulgę, ale też zobojętnienie. Do celu było niezbyt daleko, a czując puch pod kolanami, powoli wracała mi samodzielność. Pomoc podtrzymujących współbraci już okazała się zbędna. Podczołgałem się przed siebie.

    OdpowiedzUsuń
  2. cd.
    Siedział na złotym tronie. Wygodnym z pięknymi ozdobami, pełno kwiatów i roślin wszystko ze złota. Pod łokciami szczerozłote oparcia. W jednej ręce trzymał czerwoniutkie błyszczące jabłuszko. W drugiej coś jakby rózgę lub drewnianą pałkę. Zobaczyłem też jego bose nogi wystające spod pozłacanej narzuty. Najprawdopodobniej była to tkana złotem peleryna. Spod niej wystawały brudne ubłocone stopy. Widziałem je z bardzo bliska i zobaczyłem, że te stopy przebite były czymś ostrym i widziałem wokół ran fragmenty czerwonego mięsa oraz cieknący krwawy płyn.
    Twarz miał spokojną, ale zmęczoną. Rzadki zarost odsłaniał liczne blizny i siniaki. Oczy miał przymknięte i prawie senne, zmęczone.
    - Coś za jeden? - spytał nie patrząc na mnie. Widocznie tak pytał każdego kto stanął przed nim.
    Z trudem podniosłem się z kolan i starałem się przyjąć postawę wyprostowaną. Wiedziałem, że od tego spotkania zależy moja przyszłość.
    Stałem. Mimo zmęczenia i wszechogarniającego w mięśniach lodu starałem się wypaść na zdrowego. Nasze twarze prawie się zrównały. Wyprostowałem się i najdokładniej jak było można, złapałem za czapkę i stanowczym ruchem zerwałem ją z głowy. Nie patrzył na mnie, jakby w odpowiedzi na mój gest schylił głowę i wtedy zobaczyłem ten dziwny wianek z drutu kolczastego. Był dobrze dopasowany, bo niektóre kolce wbite były w czoło. Takim drutem ogrodzony był nasz obóz. Ale w naszym płynął śmiercionośny prąd. Nie mogłem się nadziwić. Szkoda mi się go zrobiło, bo wiedziałem, że przecież sam nie założył sobie na głowę tego wianka.
    - Numer 13732 - Sonderkomando Auschwitz, - wyrecytowałem jak zawsze na apelu.
    - Auschwitz, Auschwitz… - jakby szukał w pamięci znaczenia tego słowa. Przechylił głowę i wtedy zobaczyłem postać kobiety, która siedziała obok niego. Nachyliła się szeptała mu coś do ucha. Jedną ręką gestykulowała w powietrzu jakby dyrygowała jakąś nieznaną, żałobną pieśń. Na głowie miała niebieską chustę i drugą ręką podtrzymywała ją pod brodą. Nie widziałem jej twarzy. Brodaty po chwili jakby odsunął się od niej z niedowierzaniem i opuścił głowę jeszcze niżej. Kręcił głową z wyraźnym zakłopotaniem.
    - Czy masz jakieś ludzkie imię?

    OdpowiedzUsuń
  3. cd.
    - Jestem Szaweł. Tam został mój syn. Muszę tam wrócić, by go pochować z należną mu godnością. – usłyszałem zdziwiony, że powiedziałem to co usłyszałem.
    - Jesteś na Sądzie Ostatecznym i ode mnie zależy twój przyszły los. To ja zdecyduję o twojej przyszłości. Ja wskaże ci twoje ostateczne miejsce. Ja wskażę ci twoją wieczność, - obracał czerwonym jabłkiem w dłoni.
    - Ale ja już byłem na Sądzie Ostatecznym. Już taki w czapce z trupią główką i z napisem „Gott mit uns” na żołnierskim pasie zdecydował o moim losie. On pokazał palcem gdzie jest moje miejsce. On wtedy posłał mnie do piekła na ziemi. On zadecydował za ciebie - zebrałem się na odwagę.
    - A gdzie ty byłeś wtedy? Gdzie schowałeś się tchórzliwie? Za jakim zaułkiem? W jakim okopie? Dlaczego wtedy nie pokazałeś swej mocy, gdy tyle milionów ludzi czekało na twój znak? Gdzie byłeś jak odrywano dzieci od ich matek? Jak mogłeś pozwolić na tyle tragedii na całym świecie? Siedziałeś tu na swoim złotym tronie i nawet nie zainteresowałeś się co dzieje się z ludźmi na ziemi. I dalej siedzisz tu oderwany od ludzi.
    - Sądzisz mnie zbyt surowo, - nie patrzył mi w oczy. Tu jestem tylko symbolicznie. Na co dzień jestem z wami, jestem w każdym z was. Jestem w każdym z was, - powtórzył to zdanie powoli żeby do mnie dotarło. Zobaczyłem, że patrzy na swoje podziurawione stopy.
    - I o tyle jestem w waszych sercach i umysłach, ile jest tam miejsca dla drugiego człowieka. Szukajcie mnie nie w niebie, ale w swoich bliźnich. Tam jestem. I dopóki mnie tam nie znajdujecie to znaczy… to znaczy, że dla was mnie nie ma.
    Wstał. Teraz patrzył mi prosto w oczy.
    - Zrozumiałeś? – niespodziewanie podniósł głos.
    Znów poczułem pomocne ręce współbraci.
    - Już lepiej? Dobrze, że wstałeś. Było z tobą kiepsko – ten z prawej wyciągnął ręce i zobaczyłem przebite jego dłonie.
    - Byłeś lodowaty. Straciłeś przytomność. Ogrzałem cię – dodał ten z lewej i zdjął ze mnie złotą pelerynę.
    - Schnell, schnell. – huczało mi w głowie

    OdpowiedzUsuń
  4. Super recenzja, dzięki za podesłanie linka do blogu. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki za miłe słowo, również serdecznie pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeszcze nie widziałam tego filmu, ale przed wręczeniem Oskarów muszę obejrzeć :)Fajny blog :)

    OdpowiedzUsuń
  7. „B”

    Normalnie wygląda jak pionowa kreska z dwoma brzuszkami. Na górze brzuszek mniejszy, na dole większy, znacznie większy. Obydwa zwrócone w prawo.
    Tylko raz napisano ją źle. Specjalnie. Celowo. W proteście, w oburzeniu, ale w panicznym strachu. A nuż się zorientują. A nuż ktoś ich wyda. Równie dobrze może to być ktoś z pośród nich. Co za szalone ryzyko. Może nawet ryzyko utraty życia. W takiej jak tamta rzeczywistości, z wszystkim należało się liczyć. Ze zrozumiałą, dziką, nawet nieludzką, ponad wszystko, chęcią życia prowadząca do zdrady, chęcią życia większą od poczucia ludzkiej więzi i braterstwa. Większą niż nauka płynąca z przykazania: miłuj bliźniego swego, jak siebie samego. Dzisiaj wiemy jak trudno miłować bliźniego swego, nawet mając pełny żołądek i zdrowe ciało, a co dopiero w tamtym czasie, kiedy twój bliźni może być śmiertelnym zagrożeniem dla przeżycia twego jedynego, dzisiejszego dnia. Nawet nigdy się nie dowiesz, że nie wiedzieć dlaczego, może to ten dzisiejszy dzień jest ostatnim dniem twego nędznego życia.
    A tu taka ryzykowna decyzja. Decyzja, aby w przygotowywanym i wykonanym w metalowym alfabecie, sztandarowym napisie – haśle tym, który miał zataić szalbierstwo, draństwo, okrucieństwo i państwowe przyzwolenie na zbrodnię, aby zamieszczając to hasło nad bramą dokonać jawnej dywersji. Napis miał usprawiedliwiać tę zbrodnię, miał być naczelnym hasłem tego miejsca śmierci. Treść napisu nad bramą główną tej nie znanej wcześniej przez ludzkość Fabryki Śmierci był jednocześnie kpiną z tej ludzkości. Więc może, dla zwrócenia uwagi na nieprawidłowości za bramą, wystarczy w tym haśle przygotowywanym przez skazanych na śmierć, zmienić kształt choćby jednej litery. Wystarczy postawić ją do góry nogami. Wystarczy postawić ją na głowie, a może Świat zwróci uwagę, a może domyśli się, a może nawet dowie się, że coś tu nie gra, że ten ewidentny błąd, nawet jeśli jest wynikiem przypadkowej pomyłki, jest równocześnie znakiem, zgrzytem w porządku estetycznym pisowni, wołaniem o pomoc i ratunek dla tych za drutami, w dodatku za drutami nabitymi prądem.
    I otóż jest, jest taka litera. Szczęśliwie występuje w tym przeklętym dla cywilizacji haśle, wymyślonym przez perfidnych oprawców. Normalnie wygląda jak pionowa kreska z dwoma brzuszkami. Na górze brzuszek mniejszy, na dole większy, znacznie większy. Obydwa zwrócone w prawo.
    I dla kogoś czujnego, kogoś miłującego porządek i szczególnie wyczulonego na płynące zza drutów sygnały, ten szczególny sygnał mógł stać się powodem niepokoju. Tymczasem nie. Przez sześć długich, przeklętych lat okupacji, napis ze stojącą na głowie literą, wisiał nad główną bramą tej osobliwej Fabryki Śmierci.
    A ci bezimienni bohaterowie niech staną na czele wyczulonych na wszelkie sygnały wołających o pomoc i niech ten niechlubny napis ARBEIT MACHT FREI będzie upamiętniał wszystkich dzielnych ludzi, którzy stawiając jedną literę na głowie, próbowali postawić Świat na nogach.






    OdpowiedzUsuń